The social network, którego bohaterem jest Mark Zuckerberg, twórca Facebooka, wszedł właśnie na ekrany amerykańskich kin. W Polsce ma się pojawić na początku listopada
Jaka jest prawdziwa twarz Marka Zuckerberga, jednego z najszybciej bogacących się biznesmenów na świecie?
Filmowego portretu 26-letniego geniusza komputerowego, którego majątek został ostatnio wyceniony przez magazyn „Forbes” na 6,9 mld dol., na pewno nie można uznać za cukierkowy. Reżyser David Fincher, twórca takich thrillerów, jak „Siedem” czy „Zodiak”, i scenarzysta Aaron Sorkin („West Wing”) pokazali Zuckerberga jako błyskotliwego, ale socjalnie dysfunkcjonalnego młodzieńca, który postanowił zrewolucjonizować naszą prywatność i dorobił się na tym ogromnych pieniędzy. Niezbyt martwiąc się przy okazji takimi wartościami, jak lojalność wobec kolegów z Uniwersytetu Harvarda, którzy do dziś oskarżają Zuckerberga, że choć na pomysł Facebooka wpadli wspólnie, to wszystkie profity zgarnął on jeden.

Łatwo go znaleźć

Sam Zuck, jak mówią o nim przyjaciele, filmu oglądać nie zamierza.
Twierdzi, że dawnych kumpli z akademika już dawno spłacił i sam najlepiej wie, jak wyglądała jego prawdziwa historia.
Twórców „Portalu” skarżyć nie zamierza. Jedyną zemstą na jego autorach było wymazanie kultowego serialu „West Wing” z listy ulubionych na prywatnym profilu Zuckerberga na Facebooku. Spokojny, skromny, zrównoważony – to właśnie druga twarz, którą Zuckerberg stara się pokazać światu, odkąd stał się osobą publiczną. Jak przystało na ojca megaportalu społecznościowego (500 mln użytkowników) nie robi ze swojego życia prywatnego wielkiej tajemnicy. Każdy spośród jego ośmiuset facebookowych przyjaciół zna numer jego komórki, wie, że na początku września do Zucka wprowadziła się jego długoletnia dziewczyna Priscilla Chan, a ich ulubiona gra planszowa to „Osadnicy z Catanu”. Za pomocą nowego produktu Facebook Places można nawet dokładnie śledzić to, gdzie jeden z najbogatszych Amerykanów przed trzydziestką właśnie się znajduje.

Rządzi w internecie

Ale jest jeszcze trzecia twarz Zuckerberga, biznesmena o stalowych nerwach. W 2005 roku sieć MTV oferowała za będący w powijakach portal 75 mln dolarów. Potem Yahoo! dawało mu okrągły miliard. Podobnie Microsoft.
Zuckerberg odrzucał oferty jedną po drugiej. Dziś tamte decyzje wydają się genialnym posunięciem. Ekonomiści szacują, że gdyby zdecydował się wejść z Facebookiem na giełdę, mógłby się stać jednym z najbogatszych ludzi. Według nich akcje firmy, z której usług już dziś korzysta co czternasty człowiek na świecie, rozchodziłyby się jak świeże bułeczki. Wydaje się jednak, że plany Zucka sięgają jeszcze dalej: chce być niekwestionowanym królem internetu. Dzięki systemowi Open Graph chce stworzyć mechanizm, dzięki któremu użytkownicy portalu polecają sobie nawzajem filmy, książki, artykuły i restauracje, i skutecznie konkurować w ten sposób z wyszukiwarką Google’a. Partnerstwo ze Skype’em ma odebrać klientów sieciom telefonii komórkowej, a Facebook Connect powinien zapewnić panowanie na rynku gier internetowych. „Zapomnijcie o Murdochu i Jobsie! Zuckerberg to nasz nowy cezar” – pisze w swoim najnowszym numerze wpływowy amerykański magazyn „Vanity Fair”, umieszczając 26-latka na samym szczycie listy nowego ekonomicznego establishmentu USA.