Co dalej z podpisem elektronicznym?

Jest ustawa, są możliwości techniczne. Nie ma tylko, gdzie go wykorzystać. Ustawę o podpisie elektronicznym prezydent podpisał z pompą aż trzy lata temu, ale dziś korzysta z tego udogodnienia zaledwie garstka osób w firmach i urzędach

Dowód osobisty, paszport czy prawo jazdy - wszystkie te dokumenty moglibyśmy dostać nie wychodząc z domu. Zamiast odstawać swoje w kolejkach w urzędzie, wszelkie dokumenty można by złożyć z domu, internetem. Możliwość elektronicznego składania wniosków, ich podpisywania i śledzenia, na jakim etapie znajduje się nasza sprawa, to nie tylko ułatwienie dla obywateli, ale także gigantyczne oszczędności dla samorządów i budżetu państwa, i ograniczenie korupcji. Jeśli nie będziemy musieli widywać się z urzędnikami, praktycznie zniknie okazja do wręczania lub wymuszania łapówek. Technicznie nic nie stoi na przeszkodzie skróceniu kolejek i zmniejszeniu czasu oczekiwania na nasze podania. Na dodatek coraz więcej dyrektyw UE umożliwia składanie elektronicznych podań do urzędów. Technologia jest dostępna, ale w Polsce nie ma rozsądnie zaprojektowanego prawa, które na to by pozwalało.

Sieć, konto, zdjęcie i podpis

Teoretycznie, aby załatwić zdalnie sprawę w jakimkolwiek urzędzie, wystarczy mieć dostęp do internetu, zeskanowane zdjęcie legitymacyjne i internetowy rachunek bankowy. Jak jednak potwierdzić w internecie tożsamość, by urząd miał pewność, że to właśnie Jan Kowalski składa podanie, a nie ktoś, kto się pod niego podszywa? Ma temu służyć podpis elektroniczny. Ustawa, która miała regulować jego istnienie, powstała w 2001 r. i weszła w życie w sierpniu 2002 r. Prezydent podpisywał ją uroczyście - i oczywiście elektronicznie. Miało być pięknie, a wyszło jak zawsze. Zamiast milionów obywateli wyposażonych w karty chipowe z podpisem elektronicznym, mamy parę firm, które używają tej nowinki, bo chcą, i garstkę urzędników, którzy używać jej muszą. Czemu podpis elektroniczny nie jest używany masowo? Z powodu wysokich cen i braku możliwości jego wykorzystania. Pojawiło się niewiele usług, które można załatwić przez internet i za pomocą podpisu elektronicznego. - Sprawa podpisu elektronicznego kompletnie leży. Winna jest temu głównie administracja, bo zainteresowanie jest spore - mówi Robert Podpłoński z Centrum Zaufania i Certyfikacji Centrast.

Z danych Centrastu wynika, że w ciągu ponad dwóch lat od wejścia w życie ustawy o podpisie elektronicznym sprzedano zaledwie 6 tys. certyfikatów kwalifikowanych, czyli tych, które polskie prawo traktuje jako elektroniczne odpowiedniki podpisu odręcznego. Centrast powstał jako spółka, która miała oferować certyfikaty dla sektora finansowego, a jego głównymi udziałowcami są NBP i Związek Banków Polskich. Od końca 2002 r. Ministerstwo Gospodarki upoważniło Centrast do prowadzenia listy podmiotów wydających podpisy i listę unieważnionych zaświadczeń certyfikacyjnych. Żeby móc wydawać certyfikaty, trzeba zapłacić 10 tys. euro. Dużo wyższe nakłady liczone w milionach złotych, trzeba ponieść, aby stworzyć infrastrukturę informatyczną niezbędną do przechowywania i wydawania podpisów. Na taki krok zdecydowały się tylko cztery podmioty: Unizeto, PCCE Sigillum, TP Internet i w Krajowej Izbie Rozliczeniowej (tzw. powszechny podpis elektroniczny może wydawać praktycznie każdy, ale nie jest on traktowany jako odpowiednik podpisu odręcznego).

Kto kupuje certyfikaty? - Większość to efekt inicjatyw administracji i to na dodatek wymuszających od użytkowników stosowanie klucza. Użytkownicy sami się nie garną do podpisu, chyba że ktoś im to narzuci - podkreśla Robert Podpłoński. - Podpisy kupuje głównie sektor publiczny dla urzędników oraz podmioty uczestniczące w przetargach i aukcjach elektronicznych - mówi Franciszek Wołowski, główny specjalista ds. zarządzania bezpieczeństwem i jakością Sigillum. Konieczność potwierdzania podpisem kwalifikowanym informacji o transakcjach powyżej pewnej kwoty wprowadził także Generalny Inspektorat Informacji Finansowej. Wśród klientów centrów certyfikacji znajdują się także doradcy podatkowi. Większość ma nadzieję, że w przyszłości będzie można składać zeznania podatkowe w imieniu własnym i klientów. Klucz umożliwia im także prowadzenie zabezpieczonej korespondencji elektronicznej z klientami. - Podpis zaczęliśmy wdrażać w lipcu. Mamy już 55 kwalifikowanych kluczy. Mają je głównie wyżsi urzędnicy - kierownicy, zastępcy wojewody itp. W przyszłym roku planujemy dokupienie ok. 200 podpisów dla tych urzędników, którzy podpisują decyzje wojewody - powiedział "Gazecie" Leszek Hamperek, ekspert wojewody mazowieckiego ds. społeczeństwa informacyjnego.

Niewielka część komunikacji w urzędzie odbywa się już za pośrednictwem elektronicznie podpisanych dokumentów. - Miesięcznie przychodzi do nas 600 uchwał z gmin i starostw. Do tego dochodzi przesyłanie tytułów wykonawczych do urzędów skarbowych [czyli mandatów - red.]. Przejście na korespondencje elektroniczną pozwoliłoby na gigantyczne oszczędności - uważa Hamperek.

Idealnym rozwiązaniem byłoby, gdyby w przyszłości miejsce obecnych dowodów osobistych zajęły specjalne karty chipowe, w których przechowywany byłby podpis elektroniczny każdego obywatela. W ten sposób większość procedur urzędowych można by wykonać elektronicznie. Wbrew pozorom nie jest to mrzonka. W Estonii do końca września takie dowody wydano już 50 proc. obywateli. Finlandia planuje, że w ciągu 5 lat 35 proc. obywateli tego kraju będzie miało dowody z podpisem elektronicznym. Posiadacze podpisu mogą skorzystać z prawie 50 usług e-administracji. Ich liczba do końca 2010 r. ma wzrosnąć do tysiąca.

Problem masy krytycznej i ceny

Co zrobić, żeby podpis stał się popularny w Polsce? Urzędy muszą udostępnić jak najwięcej usług, które będzie można załatwić na odległość za jego pomocą - zgodnie twierdzą firmy wydające podpisy. - Problemem jest uzyskanie masy krytycznej. Jeśli nie powstaną miejsca, gdzie będzie można użyć kluczy, rynek certyfikatów się nie ruszy i nie będzie to finansowo opłacalne - mówi Michał Gawryszewski z Centrum Certyfikacji Signet TP Internet.

- Musi istnieć rozwinięty rynek korporacyjny i rozbudowany system administracji - uważa Michał Fiołkowski z Departamentu Regulacji Wewnętrznej Obrotu Gospodarczego Ministerstwa Gospodarki.

Podpis elektroniczny nie musi być obowiązkowy. Podatnicy w dalszym ciągu mogliby składać zeznania osobiście lub pocztą, ale ci, którym zależałoby na wygodzie, mogliby komunikować się elektronicznie. Projekt nowej ordynacji podatkowej, która na to pozwala, czeka już na czytanie w Sejmie.

Obywateli może być jednak trudno przekonać do tego pomysłu. Certyfikat na karcie i odpowiedni czytnik do komputera to wydatek rzędu kilkuset złotych. Dużo większy sens ma wprowadzenie usług skierowanych do firm, które oznaczałyby automatycznie większe oszczędności. Co roku w Polsce wydaje się setki milionów faktur. Wszystkie w formie papierowej przesyłane są pocztą. Gdyby wprowadzić elektroniczne faktury, przesyłane za pomocą e-maili i podpisywane kluczem kwalifikowanym, polskie firmy mogłyby znacznie zaoszczędzić. Teoretycznie taka możliwość istnieje już dziś. Na mocy dyrektywy UE wszystkie kraje członkowskie zobligowane są do wprowadzenia możliwości wydawania elektronicznych faktur. Od maja 2004 r. istnieje w Polsce prawo, które przewiduje, że Ministerstwo Finansów wspólnie z Ministerstwem Nauki i Informatyzacji wydadzą rozporządzenia w tej sprawie. - Elektroniczna faktura spopularyzuje podpis, bo firmom będzie się opłacało kupowanie certyfikatów - uważa Robert Podpłoński. Projekt tego typu faktur testowały już urzędy skarbowe w Krakowie. - Jak przyjdzie do kontroli skarbowej, to urzędnik wciąż może swobodnie powiedzieć, że faktury elektroniczne go nie interesują, choć w unijnej dyrektywie, którą musimy wdrożyć, już teraz jest zapis o takiej możliwości - mówi Franciszek Wołowski. Jego zdaniem symptomatyczny jest przypadek jednego ze szczecińskich urzędów skarbowych, który opublikował na stronie WWW informacje, że nie zamierza w ogóle akceptować elektronicznych faktur. - Wystarczy jedno takie oświadczenie i faktura elektroniczna nie istnieje - mówi.

Paradoksów w polskim prawodawstwie jest jeszcze kilka.

Jedną z najważniejszych przeszkód wciąż pozostaje problem znaczka skarbowego. Jeśli chcemy otrzymać paszport lub dowód rejestracyjny, to do podania musimy przykleić znaczek. - Brak rozporządzenia Ministerstwa Finansów o elektronicznych opłatach skarbowych uniemożliwia nam przyjmowanie niektórych wniosków, bo nie ma przy nich opłat - mówi Leszek Hamperek. Kodeks postępowania administracyjnego od 1999 r. pozwala na wnoszenie pism drogą elektroniczną. Przy okazji jednak rozporządzenie mówiące o obsłudze podań wnoszonych do urzędów mówi, że urzędnik i tak musi wydrukować podanie przesłane elektronicznie, aby dołączyć je do akt.

Niech państwo da dowód

Kilkaset złotych, jakie dziś trzeba przeznaczyć na bezpieczny podpis i czytnik, to koszty ponoszone przez centra certyfikacji. To, że certyfikat można wykupić tylko na rok czy dwa, wynika z konieczności z zapewnienia stałych zysków wydawcom tych dokumentów (w krajach skandynawskich podpis jest ważny od 3 do 5 lat). Nawet to jednak nie pozwala im wyjść na swoje. - Dziś widać, że szanse na to, że centra certyfikacji mogą żyć wyłącznie z wystawiana i zarządzania certyfikatami można włożyć między bajki - uważa Michał Gawryszewski z CC Signet.

Gdyby pójść drogą Estonii lub Finlandii i podpis elektroniczny każdy dostawałby w dowodzie osobistym z kartą chipową, łatwiej byłoby przyciągnąć do tej usługi nie tylko firmy, ale i obywateli. Trzeba to będzie zrobić tak czy inaczej - wraz z rozwojem społeczeństwa informacyjnego bezpieczna komunikacja elektroniczna okaże się niezbędna.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.