Elektrim: Wierzyciele zadali cios

Kurs akcji Elektrimu spadł w czwartek aż o 18 proc. Czyżby kolejny odprysk wojny o komórkową Erę? Nie, tym razem Elektrim otrzymał cios od własnych wierzycieli

Wartość akcji warszawskiego holdingu maleje w sposób błyskawiczny od kilku dni. Na początku tygodnia trzeba było za nie płacić po 4,5 zł, podczas gdy w czwartek na zamknięciu giełdy kosztowały tylko nieco ponad 3 zł.

Temu, że nerwy puszczają inwestorom, trudno się dziwić. Konflikt wokół udziałów Ery, które są najwartościowszym aktywem Elektrimu, daleki jest od rozwiązania, a ostatnio znów przybrał na sile. Co prawda, Elektrim wraz z Deutsche Telekom kontrolują komórkowego operatora, ale drugi jego zarząd "na wychodźstwie" (popierany przez skłócone z nimi Vivendi) co rusz próbuje dostać się do siedziby firmy (ostatnia próba miała miejsce we wtorek).

Drugi front w tej wojnie otworzyli też posiadacze obligacji warszawskiego holdingu. Jest im winien astronomiczną kwotę 440 mln euro, którą - zgodnie z tzw. porozumieniem restrukturyzacyjnym z 2002 roku - powinien oddać 15 grudnia tego roku. Wierzyciele boją się, że Elektrim kontrolowany przez Zygmunta Solorza tego nie uczyni. Aby ich spłacić, musiałby bowiem najpierw sprzedać swoje udziały w Erze, a to bez normalizacji sytuacji wokół niej nie wydaje się możliwe. Wierzyciele walczą też o dodatkowe pieniądze.

W środę londyński sąd arbitrażowy przyznał im do tego prawo. Zdecydował, że obligacje są natychmiast wymagalne - i to z dodatkowymi odsetkami w wysokości 9 proc. w skali roku - ponieważ spółka czterokrotnie złamała warunki wspomnianego porozumienia. Chodziło m.in. o zawieszenie w czerwcu 2003 roku członka zarządu reprezentującego obligatariuszy oraz naruszenie procedur przy spłacie odsetek.

Jak wyjaśniła nam rzecznik Komitetu Obligatariuszy Elektrimu Kamila Górecka, zgodnie z londyńskim wyrokiem Elektrim musi oddać 470 mln euro, czyli o blisko 30 mln więcej, niż przewidywano w porozumieniu restrukturyzacyjnym. Jeśli Elektrim tego nie zrobi, wierzyciele deklarują "dalsze dochodzenie swoich praw przed sądami polskimi przy użyciu wszelkich możliwych środków prawnych". Zapowiadają, że w ostateczności złożą wniosek o bankructwo Elektrimu. Już raz taki wniosek złożyli, ale polski sąd uznał wtedy, że to jego brytyjski odpowiednik musi zdecydować, czy nastąpiło złamanie warunków porozumienia. Po sukcesie w Londynie wierzyciele mogliby go ponowić.

Inwestorzy na giełdzie przerazili się nie na żarty, choć przed wierzycielami droga niełatwa. Przedstawiciele Elektrimu już zapowiedzieli odwołanie się od wyroku w Londynie. Argumentują, że sami obligatariusze uniemożliwili spłatę długu, torpedując w ubiegłym roku sprzedaż udziałów Ery Niemcom. Poza tym, choć londyński wyrok może kosztować Elektrim dodatkowe pieniądze, tak naprawdę niewiele zmienia jego sytuację. Gdyby bowiem zdesperowani wierzyciele zdecydowali się złożyć wniosek o bankructwo spółki, ryzykują, że nie ujrzą nigdy swoich pieniędzy. Dlaczego? Jej partner w Erze - Deutsche Telekom - miałby wówczas prawo do przejęcia za symboliczną cenę udziałów komórkowego operatora znajdujących się w posiadaniu Elektrimu, a więc jego najwartościowszych aktywów. Mało tego. Obligatariusze weszliby w konflikt z Vivendi, które rości sobie prawo do tych udziałów. Tak więc "złapał Kozak Tatarzyna...".

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.