Wideo w internecie rośnie jak na drożdżach

Twórcy Skype'a swoim najnowszym projektem chcą podbić rynek internetowej telewizji. Do sieci wkracza też Netflix, jedna z największych amerykańskich wypożyczalni filmów

Joost - tak oficjalnie nazywa się nowy projekt dwójki Skandynawów: Janusa Friisa i Niklasa Zeenstroma. To oni stworzyli sieć KaZaA, jeden z najpopularniejszych niegdyś systemów do wymiany plików między internautami. Zrewolucjonizowali też rynek internetowej telefonii - stworzonego przez Skandynawów Skype'a eBay kupił za ponad 2,5 mld dol.

Część z tej kwoty Friis i Zennstrom inwestują teraz w Joost.

- Chcemy połączyć to, co najlepsze w telewizji, z tym, co najlepsze w internecie - mówi Friis.

Joost to internetowa telewizja. Na razie w fazie testowej. Kiedy ruszy? - W ciągu pół roku - zapowiada Fredrik de Wahl, szef spółki zatrudniającej w Nowym Jorku, Londynie i Holandii ok. stu osób.

Aby skorzystać z Joosta, trzeba na komputerze zainstalować odpowiednie oprogramowanie, które wyglądem przypomina ekran tradycyjnego telewizora. Użytkownik może z pomocą klawiatury i myszki zmieniać kanały, może też czatować z innymi podczas oglądania filmu. Spółka zapewnia, że będzie też można stworzyć swoją własną ramówkę. Za oglądanie nie trzeba nic płacić - Joost ma się utrzymywać z reklam (w testach biorą udział m.in. takie spółki jak Wrigley, Deutsche Telekom czy L'Oreal).

Niektórzy powątpiewają, czy biznes, który opiera się na dostarczaniu treści za darmo, może być zyskowny. - Mogliśmy postawić na model pay-per-view, ale uznaliśmy, że na to przyjdzie jeszcze czas - mówi de Wahl. Jego zdaniem reklamodawców do Joosta przyciągnie to, że będą mogli kierować reklamy do precyzyjnie wybranego kręgu odbiorców.

Joost wchodzi na rynek, gdy trwa prawdziwy boom na oglądanie filmów w internecie. Jak szacuje firma badawcza eMarketer, aż 123 mln Amerykanów obejrzało plik wideo w sieci przynajmniej raz w miesiącu. Popularność YouTube spowodowała istny wysyp serwisów opierających się na filmikach zamieszczanych przez internautów. Atmosferę podgrzała jeszcze kwota ponad 1,7 mld dol., jaką Google zapłaciło za przejęcie YouTube.

Obserwatorzy rynku mają jednak wątpliwości, czy Joost nie pojawi się w tej grze zbyt późno.

Friis rozwiewa obawy - jego zdaniem Joost idzie przynajmniej o krok dalej niż jakikolwiek obecnie istniejący serwis. Joost stawia na jakość - podczas gdy np. na YouTube można znaleźć głównie krótkie filmiki o kiepskiej jakości, których na pełnym ekranie nie da się obejrzeć bez bólu zębów, Joost zapewnia, że programy będą w jakości zbliżonej do tej, którą dziś oferują telewizyjni nadawcy.

Spółka chce też uniknąć kłopotów, jakie ma YouTube z prawami autorskimi i - przynajmniej na początku - nie będzie umożliwiała internautom dodawania własnych klipów. Joost ma za to umowę z National Geographic, producentem programów telewizyjnych Endemolem czy Warner Music.

Choć Joost opiera się - jak KaZaA i Skype - na technologii P2P, używanej głównie do wymieniania się plikami w internecie i ściągania ich na twardy dysk komputera, programy nadawane w Joost będą nadawane w technologii strumieniowej bez możliwości ich nagrania.

W dystrybucję cyfrowych programów zdecydował się zainwestować też Netflix, jedna z największych wypożyczalni filmów w USA, która jest znana z dostarczania do domów zamówionych filmów w charakterystycznych czerwonych kopertach.

Podobnie jak Joost nowy serwis Netfliksa ma nadawać filmy strumieniowo i wystartuje w ciągu sześciu miesięcy. Serwis, w którym znajdzie się ok. tysiąca tytułów, będzie bezpłatny dla stałych klientów Netfliksa - za abonament 18 dol. miesięcznie dostaną oni gratis 18 godzin oglądania. Jeśli film będzie nudny, można zatrzymać odtwarzanie i z konta znikną wtedy tylko te minuty, które klient faktycznie obejrzał.

- Trzeba eksperymentować, bo inwestorzy nie wierzą już w spółki, które kurczowo trzymają się tylko jednego rynku - mówi Reed Hastings, szef Netfliksa.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.