Po raz pierwszy o SpiralFrog głośno zrobiło się latem zeszłego roku, kiedy nowojorska spółka podpisała umowę z Universal Music, numerem jeden wśród muzycznych koncernów.
Miało być tak: w grudniu amerykańscy i kanadyjscy internauci rejestrują się do serwisu SpiralFrog i - nic nie płacąc - ściągają piosenki z katalogu Universalu. W dodatku legalnie. Pliki miały być zabezpieczone mechanizmem DRM przed skopiowaniem ich np. na płytę CD, a SpiralFrog zamierzał się utrzymywać z reklam, które wyświetlałby użytkownikom podczas ściągania plików.
Analitycy byli pozytywnie nastawieni do pomysłu biznesowego. - Skoro amerykańskie stacje radiowe rocznie pozyskują z reklam około 20 mld dol., to czemu taki serwis nie mógłby na tym zarabiać? - argumentowali.
Tyle że zamiast ruszyć z kopyta, w SpiralFrog zaczęła wykruszać się kadra zarządzająca.
Jak podał wczoraj serwis internetowy News.com, powołując się na anonimowe źródła, zaczęło się od wyrzucenia szefa SpiralFrog Robina Kenta. Lawina ruszyła - rezygnacje złożyło trzech członków zarządu oraz co najmniej sześciu dyrektorów, w tym szef marketingu, dyrektor ds. strategii oraz szefowie kilku innych pionów w spółce.
Robin Kent odmówił komentarza w tej sprawie. Telefon do nowojorskiej centrali spółki też nic nie dał - dziennikarz News.com usłyszał, że SpiralFrog nie ma tu już swojej siedziby. Doradzono mu kontakt e-mailowy z pracownikami, żaden jednak nie odpowiedział na prośbę o rozmowę.
Czy zamieszanie w spółce oznacza fiasko pomysłu udostępniania utworów muzycznych za darmo? Na stronie SpiralFrog.com można przeczytać, że spółka planuje start w pierwszym kwartale tego roku.
Analitycy mają jednak wątpliwości, czy umowa z Universalem wystarczy, by utrzymać się na rynku. - Jedną z rzeczy, które musisz mieć, gdy konkurujesz z Apple, jest katalog wszystkich największych wytwórni - uważa Mike McGuire, analityk firmy badawczej Gartner.