Joost pod lupą "Gazety"

Stworzony przez nich Skype postawił branżę telekomunikacyjną do góry nogami. Czy nowy projekt Skandynawów zrobi to samo z telewizją? Na razie Joost jest dostępny tylko w wersji testowej. Dziennikarze "Gazety" zajrzeli do środka

Otwierasz coś zimnego, siadasz przed telewizorem, sięgasz po pilota i... niech nadają. Jeśli w ramówce nie ma nic dla ciebie, wybierasz film albo serial na DVD. A może dla odmiany coś... z internetu? Niklas Zennstrom i Janus Friis, twórcy Joosta nie mają wątpliwości: "Żegnaj, telewizjo. Witaj Joost".

Powtórka z rozrywki

Joost to nowy projekt skandynawskiego duetu, który już dwukrotnie dał się we znaki tradycyjnym koncernom. Najpierw była KaZaA - kiedyś jedna z najpopularniejszych sieci wymiany plików, która doprowadzała do szewskiej pasji gigantów z branży fonograficznej i filmowej. Potem rynkiem telekomunikacyjnym wstrząsnął Skype, który spopularyzował ideę taniego lub darmowego dzwonienia przez internet.

Teraz Skandynawowie zabrali się za telewizję.

Aby skorzystać z Joosta, wystarczy zainstalować go na komputerze, tak jak każdy inny program. Spółka na razie udostępnia go wyłącznie wybranej grupie chętnych do testowania użytkowników. Grono to jest co jakiś czas poszerzane, ale choć zarejestrowaliśmy się w bazie Joosta już w styczniu, zaproszenia do testów nie mamy do dziś. Pomógł nam zaprzyjaźniony amerykański dziennikarz, z którego hasła skorzystaliśmy, ściągając Joosta na dysk.

Kiedy instalowaliśmy program, byliśmy już w zasadzie jedną nogą poza redakcją. Był wieczór i w pracy nic nas nie trzymało. Obiecaliśmy sobie, że Joosta włączymy tylko na 5 minut. Skończyliśmy po półtorej godziny.

Joost zajmuje na dysku ok. 30 megabajtów. Uruchamiamy go i nasz monitor zamienia się w telewizor. Zamiast programu telewizyjnego mamy spis materiałów dostępnych na życzenie, w którym możemy grzebać przy pomocy wyszukiwarki. Znajdujemy interesujący nas program, klikamy i oglądamy. Nawigacja jest prosta.

Joost jest darmowy, ale nie uciekniemy w nim od reklam. W przerwach między programami widzieliśmy plansze sponsorskie takich firm jak L'Oreal, Wrigley's czy T-Mobile. Niektóre materiały są też przerywane reklamami. Poza samymi programami możemy skorzystać z kilku gadżetów - ustawić na ekranie zegar, pasek ze skrótami najważniejszych wiadomości ze stron internetowych np. stacji CNN czy czatować z innymi widzami Joosta.

Jednak prawdziwym rodzynkiem jest jakość transmisji - Joost nadaje w technologii strumieniowej, co oznacza, że oglądamy program niejako w locie, nie ściągając go na dysk.

I pomimo to podczas testów nie mieliśmy najmniejszych problemów z przekazywanym obrazem - transmisja się nie zacinała, piksele na pełnym ekranie były niemal niewidoczne.

W systemach dystrybucji materiałów wideo to rzadkość. Każdy ma przy tym inną strategię.

Na przykład w iTVP, serwisie telewizji publicznej, w którym znajduje się kilka tysięcy materiałów, użytkownik zawsze łączy się z serwerem zlokalizowanym najbliżej. Jak mówi Andrzej Szewczyk, kierownik redakcji Ośrodka Mediów Interaktywnych Telewizji Polskiej, dzięki takiemu modelowi dystrybucji iTVP mogło np. transmitować koncerty z wysokiej jakości dźwięku 5.1, czy udostępnić serial w wysokiej rozdzielczości HD. Joost idzie o krok dalej, bo poza własną infrastrukturą opiera się także na technologii P2P, wykorzystując do przesyłania wideo komputery i łącza użytkowników. - Teoretycznie zatem rosnąca liczba użytkowników Joosta powinna mieć pozytywny wpływ na jakość i dostępność treści w tym systemie - mówi Szewczyk.

Skoro jesteśmy przy technologii, to uczciwie dodajmy: nie każdy, kto ma dostęp do internetu, będzie zadowolony z nowej zabawki. Joosta testowaliśmy na trzech różnych łączach - przy nominalnej prędkości przesyłu 2 Mb/s programy chodziły bardzo płynnie, nie było najmniejszego problemu z przeskakiwaniem pomiędzy kanałami. Przy 1 Mb/s zdarzały się przejściowe zawieszania w transmisji, a przy prędkości łącza do 512 Kb/s o uruchamianiu Joosta lepiej zapomnieć. Obraz zacinał się praktycznie co dwie sekundy.

Joosta trzeba ostrożnie dawkować, jeśli operator internetowy narzuca nam miesięczny limit danych, jakie możemy pobrać z sieci, bo wideo o przyzwoitej jakości ma wielki apetyt na łącze. W ciągu godziny oglądania możemy pobrać nawet do 320 MB danych, a w tym samym czasie wysłać ok. 105 MB.

Na szczęście operatorzy coraz częściej likwidują limity - ostatnio na taki ruch zdecydowała się TP SA (usługa Neostrada) i sieć UPC (z wyjątkiem najniższego pakietu chello easy - tu pozostał limit miesięczny 10 GB).

Niezadowoleni mogą być fani Linuksa - Joost na razie jest dostępny tylko w wersji na Windows i MacOS.

Rewolucja pod znakiem zapytania

Joost jest symbolem rewolucji, którą przeżywają media. Pokazuje bowiem, że do oglądania materiałów wideo o jakości zbliżonej do telewizji, wcale nie potrzebujemy telewizora.

A to, że nową generację widzów łatwiej zastać przed komputerem, niż przed telewizorem, wiadomo nie od dziś.

Trzeba jednak pamiętać, że technologia to nie wszystko. We współczesnych mediach nadal obowiązuje zasada "content is king". Zawartość jest wszystkim, a ta wciąż należy do producentów i stacji telewizyjnych, więc to oni zadecydują o tym, jak duża będzie biblioteka Joosta i co się w niej znajdzie. A jako masowa usługa musi on zadowalać gusty bardzo szerokiej publiczności, a to będzie bardzo trudne bez seriali, filmów i sportu.

Na razie trzon oferty stanowią programy rozrywkowe o tematyce przygodowej (w tym filmy dokumentalne, jak np. "Prawdziwi piraci z Karaibów"), motoryzacyjnej (brytyjski "Fifth Gear") i muzycznej (występy Green Day czy Red Hot Chilli Peppers). W Joost można obejrzeć polskiego siłacza Mariusza Pudzianowskiego dźwigającego na barkach dwa motocykle. Jednak znajdzie się też coś dla najmłodszych - w kanale Saturday Morning TV znalazły się kultowe kreskówki z lat 60., 70. i 80. (m.in. "Pan Magoo" czy "Rocky i Loś Superktoś").

Umowy z Joostem podpisały już takie stacje, jak Discovery, National Geographic, MTV, brytyjska Five, wytwórnia Warner Music oraz Endemol (producent programów telewizyjnych, znany m.in. dzięki "Big Brotherowi"). Co z kolejnymi? Tego nie wiemy, bo nikt z Joosta nie odpowiedział na nasze pytania.

Jonathan Arber i Aleksandra Bosnjak, analitycy brytyjskiej firmy doradczej Ovum, nie kryją sceptycyzmu. - O projekcie wciąż niewiele wiadomo. Na przykład z kim udało im się podpisać umowy, poza kilkoma firmami. Nie jest też do końca jasne, czego tak naprawdę te umowy dotyczą - mówi "Gazecie" Arber. - Joost może być atrakcyjnym partnerem dla mniejszych stacji telewizyjnych, ale na razie nie widać, by garnęły się one do współpracy - dodaje Bosnjak. Zdaniem analityków Ovum, choć z perspektywy użytkowników Joost wygląda obiecująco, to dla właścicieli materiałów nie ma aż tylu zalet. - Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę to, że wielu z nich próbuje zarobić na swoich programach w internecie samodzielnie - zauważa Bosnjak. Na dobrą sprawę jedynym z wielkich, który podpisał umowę z Joost, jest amerykański Viacom (właściciel m.in. MTV, Nickelodeon czy CBS), a i tak nie jest to umowa na wyłączność.

A tu ile koncernów, tyle koncepcji. Szefowie Walta Disneya zajęci są rozbudową własnego serwisu internetowego, Time Warner stawia na AOL, a latem ma wystartować wspólny projekt stacji telewizyjnej NBC i koncernu News Corp. Materiały obu spółek - m.in. filmy "Diabeł ubiera się u Prady", "Tożsamość Bourne'a" czy seriale "24" i "Prison Break" - trafią do czołowych portali w USA: Yahoo, AOL, MSN i MySpace. Większość materiałów ma być dostępna za darmo.

A wkrótce Joostowi może przybyć silny konkurent, który równie dobrze zna się na technologiach P2P - telewizję internetową szykują bowiem szefowie BitTorrenta, jednej z najbardziej znanych sieci wymiany plików.

Widz w dżungli wideo

Także zwykły widz musi odpowiedzieć sobie na pytanie: czy potrzebuję kolejnej telewizji? Chętnie korzystamy z nowinek technologicznych, ale coraz częściej ich możliwości nas przerastają. Nick George z PricewaterhouseCoopers zauważa, że choć w amerykańskich domach cyfrowe magnetowidy umożliwiające omijanie bloków reklamowych i odtwarzanie wybranych programów o dogodnej porze nie są niczym nowym ani rzadkim, to właściciele takich urządzeń i tak w dużej mierze oglądają telewizję na żywo. To samo z filmami, które mamy w domowej biblioteczce - choć "Piraci z Karaibów" stoją na DVD na półce, niekoniecznie zrezygnujemy z obejrzenia filmu w telewizji. Mimo że jest przerywany reklamami i trwa o godzinę dłużej.

- Jesteśmy przeładowani informacyjnie i fizycznie. Tego rodzaju media wymagają od nas wysiłku - trzeba coś znaleźć i zaplanować, a większość z nas nie jest do tego gotowa - tłumaczy dr hab. Bartłomiej Dobroczyński z zakładu psychologii ogólnej Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Czy Joost to zmieni?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.