Walka o internetowe podatki w USA

Internet w USA jest wielkim rajem podatkowym. Kto na tym traci? Poszczególne stany, powiaty i zwykli handlowcy. Sprzymierzyli się więc, żeby opodatkować sieć

Mała księgarnia w Bostonie, stan Massachusetts. Kupuję na wyprzedaży książkę za 3 dol. Sprzedawca dolicza przy kasie podatek od sprzedaży - w sumie płacę 3,15 dol. Gdybym tę samą książkę kupił w internecie, podatku by w ogóle nie było.

Jak to możliwe? W USA podatek od sprzedaży (tzw. sale tax) nakładany jest przez poszczególne stany. Stawki są różne - od 2,9 proc. w Kolorado do 7 proc. na Rhode Island. W większości stanów własne podatki od sprzedaży dodają do tego także powiaty.

Takiego podatku nie ma wprawdzie w czterech stanach (Oregon, New Hampshire, Montana, Delaware), ale dla większości jest to jedno z najważniejszych źródeł dochodów. W sumie pochodzi z niego jedna trzecia stanowych pieniędzy - 150 mld dol. Dlatego rządy stanowe martwią się, że wskutek handlu w internecie pieniądze przeciekają im przez palce. W 2003 roku "straciły" ok. 10 mld dolarów, z czego tylko Kalifornia - 1 mld.

Dlaczego internauci w USA kupują towary bez podatku? Bo nie ma go kto zapłacić. Stany mogą bowiem pobierać podatek tylko od tych firm, które fizycznie prowadzą działalność na ich terenie (tzw. nexus). To skutek orzeczenia sądu najwyższego USA z 1992 r. w sprawie firmy Quill przeciw Północnej Dakocie, które dotyczyło wprawdzie sprzedaży wysyłkowej, ale "załapał się" na nie także internet.

Wielkie korporacje są jednak obecne we wszystkich stanach, więc w czym problem? Otóż firmy zakładają spółki-córki specjalnie do handlu internetowego. Jeśli taka spółka nie jest "fizycznie obecna" w stanie, do którego wysyła książki, nie musi doliczać podatku za wysyłane artykuły. Np. Barnes&Noble, sieć księgarni, która ma sklepy we wszystkich stanach, założyła specjalną firmę wyłącznie do handlu internetowego. Spółka oczywiście nie jest "fizycznie obecna" w 50 stanach, nie musi więc doliczać podatku od sprzedaży. Tak postępuje mnóstwo firm.

Formalnie internet w USA nie jest wcale żadnym rajem podatkowym. Internauta mieszkający w stanie, w którym jest podatek od sprzedaży, kupując w sieci książkę bez podatku, powinien grzecznie zgłosić się do stanowego wydziału dochodów i go zapłacić. Ale to utopia. Ludzie często nie mają o tym pojęcia, a stany nie mają żadnych możliwości, żeby zmusić internautów do płacenia. - To trudne i bardzo drogie - mówi "Gazecie" Veranda Smith z Federation of Tax Administration, organizacji zrzeszającej poszczególne stany.

Według amerykańskiego serwisu prawnego nolo.com niektóre stany, m.in. Connecticut i Maine, mimo to próbują ścigać internautów za niezapłacony podatek. Idzie im to opornie. Na razie zgodnie z sugestią sądu najwyższego podpisały porozumienie (Streamlined Sales & Use Tax Agreement ), do którego przyłączyło się 40 stanów. Porozumienie zakłada współpracę przy poborze podatku od sprzedaży. W skrócie wygląda to tak - kupiona w sieci książka pojedzie z Kalifornii (tam ma siedzibę księgarnia) do Nowego Jorku. Kalifornia może przekazać Nowemu Jorkowi podatek od sprzedaży pobrany od transakcji internetowej, ale jest jeden warunek - firma musi się zgodzić na jego zapłacenie. Stan nie może jej do niczego zmusić. Oczywiście łatwo sobie wyobrazić, co się dzieje - znikoma część płaci, reszta się nie przejmuje.

Stany szybko znalazły sojusznika. Kolejną organizacją próbującą opodatkować internet są zwykli sprzedawcy. Ich towary są "niezasłużenie" droższe o podatek od sprzedaży, którego nie mogą uniknąć. Założyli organizację e-fairness, zrzeszającą w sumie aż 350 tys. firm i organizacji. Są wśród nich małe sklepiki, ale także takie giganty jak Wal - Mart czy KMart, które - mimo że same handlują w sieci - uznały, że w sumie na nieopodatkowanym internecie tracą. E-fairness razem ze stanami próbują nakłonić Kongres, żeby zmienił niezobowiązujące międzystanowe porozumienie w prawo. "To nieprawda, że podatki zabiją handel w sieci" - przekonują na swej stronie internetowej. Powołują się też na raport znanej firmy badającej rynek internetowy Jupiter Research. - Tylko 9 proc. internautów kupuje w sieci, sprawdzając, czy zapłacą podatek, czy nie - twierdzą autorzy raportu. Dodają, że jego wprowadzenie nie zaszkodzi wzrostowi wirtualnego handlu.

W Kongresie są aż dwa projekty ustaw w tej sprawie - jeden w Senacie, drugi w Izbie Reprezentantów. Popierają je zarówno Republikanie - kongresmani Ernest Istook z Oklahomy i Bill Donahunt z Massachusetts oraz senator Mike Enzi z Wyoming, jak i Demokraci - senator Byron Dorgan z Północnej Dakoty. Ale internetowe lobby tłumaczy, że system będzie zbyt skomplikowany. - W USA jest 7 tys. podatków od sprzedaży nakładanych przez poszczególne stany i powiaty. Jak mamy się w tym połapać? - pytają właściciele firm internetowych. Na razie trzymają się nieźle. - Szczerze mówiąc, nie sądzę, że prawo to będzie szybko uchwalone - mówi Veranda Smith.

Wolność podatkowa w internecie

Kongres USA uchwalił w 1998 r. moratorium na podatki w sieci. Dotyczyło ono jednak tylko podatków nakładanych na opłaty dostępowe. Moratorium zakładało, że stany, które jeszcze tego podatku nie wprowadziły, nie mogą tego zrobić, dopóki ono nie wygaśnie. Te, które podatek już wprowadziły, mogły go pobierać bez przeszkód. Moratorium przedłużyła w tym roku "na zawsze" Izba Reprezentantów, znosząc możliwość pobierania podatku od opłat dostępowych, także dla tych stanów, które robiły to przed 1998 r. Senat przywrócił ją jednak, zmienił także czas obowiązywania moratorium - ma wygasnąć w 2007 r. Teraz projektem znowu zajmuje się Izba Reprezentantów.

Europa nie bez VAT

W Europie nie ma problemu z poborem podatku od transakcji internetowych. Wszystkie są obłożone VAT-em. Cztery lata temu UE stoczyła zwycięski spór z amerykańskimi firmami oferującymi sprzedaż licencji, programów komputerowych, plików muzycznych online. Zmusiła je do rejestrowania się w Unii i płacenia unijnego VAT od tych transakcji.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.