Nieoczekiwana zmiana miejsc pracy dziennikarzy

Działalność średnich firm notowanych na Wall Street opisują dla Reutersa dziennikarze z biura... w Indiach. Przenoszenie miejsc pracy do tańszych krajów nie jest niczym nowym. Nowością jest to, że próbują to robić media, czyli branża, która do tej pory starała się być jak najbliżej swoich odbiorców

Joseph Trunkett, 30-letni dziennikarz pracujący w Belgii i zajmujący się finansami, kupił sobie kieszonkowy komputer Dell Axim. Był bardzo zadowolony z zakupu, ale po tygodniu - gdy wrócił z USA do biura w Brukseli - okazało się, że urządzenie ma kłopoty z dźwiękiem.

- I tu się zaczęło. Napisałem mail do serwisu producenta - opowiada nam reporter. Odpowiedź przyszła z kilkudniowym opóźnieniem. "Mister Joe!" - zaczynał się list. Po chwili dziennikarz zrozumiał. - To był facet z Bangalore. Po nim rozmawiałem jeszcze z jakimiś 20 osobami, a ich angielszczyzna była zabójcza - denerwuje się Trunkett.

Niewykluczone, że wkrótce będzie miał znacznie większe powody do zdenerwowania. Choć wiosną tego roku Dell przyznał, że próba przeniesienia obsługi klienta do Indii zakończyła się niepowodzeniem, i częściowo odbudował ten dział w USA, to nie zniechęciło to do prób innych firm. Po spółkach telekomunikacyjnych (jak np. British Telecom czy Nokia), ubezpieczeniowych (Prudential) czy handlowych (Tesco) tańszej siły roboczej w Azji zaczynają szukać również firmy z branży Trunketta, czyli mediów.

Pionierem w tej dziedzinie została brytyjska Reuters Group, która przeniosła do Indii nie tylko obsługę klienta, ale i część pracy typowo redakcyjnej.

Tani i wykształceni

Dla wielu starszych pracowników brytyjskiej spółki jest to w pewnym sensie powrót do korzeni. Niektórzy z jej obecnej kadry menedżerskiej pamiętają początki swojej kariery i pisanie depesz z niewielkich azjatyckich placówek w latach 50. - Reuters jest obecny w Indiach od 140 lat - zaznacza Geert Linnebank, redaktor naczelny agencji.

Tylko że teraz skala przedsięwzięcia jest zupełnie inna. W otwartym 7 października nowym biurze agencji Reuters w mieście Bangalore pracuje obecnie 20 dziennikarzy. Ich zadaniem jest śledzenie i opisywanie działalności blisko 2 tys. amerykańskich spółek średniej wielkości notowanych na nowojorskiej giełdzie.

Według dziennika "The Guardian" eksperyment ten rozpoczął się pół roku wcześniej. Zespół kierowany przez doświadczonych redaktorów zaczął uczyć się opisywania wyników finansowych firm i pisania artykułów na podstawie komunikatów prasowych i giełdowych oraz raportów analityków. Największa na świecie agencja jako pierwsza przeniosła redakcyjną obsługę wydarzeń w amerykańskich spółkach za ocean.

Z komunikatów Reutersa wynika, że to dopiero pierwsze kroki w Bangalore. Poza redakcją w biurze pracuje 300 osób zajmujących się zbieraniem i przetwarzaniem danych. Do końca tego roku cały zespół ma liczyć 400 osób, a za rok - już 1,2 tys. pracowników.

Motywacja jednej z najstarszych firm medialnych nie różni się od motywacji gigantów z innych branż. Chodzi o niskie koszty. Według szefów Reuters Group koszty utrzymania indyjskiego biura są o blisko 60 proc. niższe niż innych zamorskich ośrodków - w Nowym Jorku czy Singapurze. Są też inne plusy.

- Bangalore ma dwie główne zalety. Tu ludzie mówią po angielsku i są dobrze wykształceni, co widać po liczbie stopni MBA - powiedziała na łamach "The Guardian" Marion Leslie, szefowa pionu przetwarzania danych w Reuters Group. Na początku tego roku Leslie sama przeniosła się z Devon w Południowej Anglii do Indii.

Szybko do Azji

Szef redakcji 32-letni Matthew Veedon w rozmowach z dziennikarzami przyznaje, że biuro Reutersa w Bangalore nie jest jeszcze wystarczająco dużą organizacją, żeby mogło sobie poradzić z obsługą gorących, bieżących wiadomości. Gdy sprawa wymaga zadania pytań prezesowi albo analitykom giełdowym, sprawa jest przekazywana do nowojorskich dziennikarzy agencji.

- Możemy jednak osiągnąć duży efekt. Puściliśmy niedawno informację o wartej 60 mln dol. fuzji dwóch firm technologicznych z Teksasu. Przed powstaniem naszego biura nikt by tego zauważył, ale nasz tekst akcentował fakt, że oferta fuzji była o 50 proc. wyższa niż kurs akcji przejmowanej spółki. W rezultacie jej kurs wystrzelił w górę - opowiada Veedon.

Jego dziennikarze przychodzą do pracy o godz. 15.30 i kończą zmianę o godz. 4 nad ranem, gdy szał na amerykańskich parkietach ustaje. Zespół nie ogranicza się do USA i monitoruje również prognozy wyników finansowych oraz składy zarządów w blisko 6 tys. firm w Azji i Europie.

Rozbudowa biura w Bangalore to część programu "Fast Forward" (z ang. "szybko do przodu"), który został opracowany przez zarząd Reutersa kierowany przez Toma Glocera. Istotą tego programu są wielkie oszczędności, które mają sięgnąć blisko 810 mln dol. Do tej pory Reuters Group zwalniała głównie menedżerów średniego szczebla i skupiała się na administracji. Ale teraz spokój mogą stracić także reporterzy i redaktorzy, gdyż ich stanowiska również mogą trafić do tańszych części świata.

Spółka poinformowała miesiąc temu, że pod koniec przyszłego roku ok. 10 proc. jej pracowników może pracować w Indiach. Z Londynu i Waszyngtonu do Singapuru ma być przeniesiona część stanowisk z działu fotograficznego, graficznego oraz sportowego.

Według amerykańskiego dziennika "The Wall Street Journal" reorganizacja obejmie 50 etatów, a Singapur stanie się "globalnym centrum agencji produkującym materiały wizualne". Do tej pory redakcja fotograficzna znajdowała się w Singapurze, Londynie i Waszyngtonie, a graficy pracowali głównie w Londynie.

Tańsi dziennikarze

Dotychczas zawód dziennikarza nie wyglądał na zagrożony ucieczką miejsc pracy. Panowało przekonanie, że wiąże się on ze znakomitą znajomością języka, co bardzo utrudnia szukanie taniej siły roboczej. Dziś pracę dziennikarzy piszących o niektórych dziedzinach można przenieść za granicę podobnie łatwo jak telefonisty czy informatyka. Eksperymentowi agencji Reuters przyglądają się inne firmy medialne, więc powodzenie Anglików może mieć poważne skutki dla innych mediów.

A dla Polski? - Spodziewałbym się, że również wielu polskich dziennikarzy może zacząć pracować w ten sposób. Nie wykluczam nawet powszechności tego zjawiska, choć kilkakrotnie rzeczywistość pokazała, że technologie bywają zawodne - mówi Marek Tyma, doradca z firmy Midwest specjalizujący się w zarządzaniu zasobami ludzkimi.

Odpowiednio przeszkoleni Polacy z powodzeniem mogą wykonywać te same obowiązki co dziennikarze agencji Reuters w Bangalore. Tym bardziej że w porównaniu z Europą Zachodnią koszty siły roboczej nad Wisłą są wciąż daleko w tyle. Od maja nasz kraj jest częścią Unii Europejskiej, co ułatwia prowadzenie w nim działalności gospodarczej. Barierą jest jedynie znajomość języków obcych, ale specjaliści są zdania, że z czasem bariera ta straci znaczenie.

Pierwsze przypadki ucieczki miejsc pracy do nas już są - część swoich stanowisk administracyjnych do Polski przeniosły takie firmy jak General Electric, HP, Philips czy Citibank. Na razie nie zrobiła tego żadna spółka medialna.

- Dla tego rodzaju pracy nie bierzemy pod uwagę europejskich krajów. Koncentrujemy się na budowie zespołu w Bangalore, który wesprze nasze inne zagraniczne placówki - powiedziała nam Susan Allsopp, szefowa działu public relations w Reuters Group.

Szef Reuters Polska Paweł Józefowicz zaznacza, że spółka przenosi głównie działy zajmujące się obsługą finansową firmy, informatyką oraz "zbieraniem i przetwarzaniem danych" udostępnianych w serwisach.

- Nie zmienia to jednak zasady, zgodnie z którą dziennikarze znajdują się w kraju czy miejscu, o którym piszą. Nie sądzę, aby w najbliższym czasie przenoszenie miejsc pracy miało wpływ na zatrudnienie w dziennikarskiej części Reutersa w Polsce - podkreśla Józefowicz.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.