Polska nie poprze "patentowej" dyrektywy UE

Od dawna żadna dyrektywa unijna nie była przedmiotem tylu sporów, dyskusji i ciągłych zmian jak ta dotycząca patentowania wynalazków realizowanych komputerowo

Pod tą skomplikowaną nazwą kryje się prawo pozwalające na objęcie ochroną patentową algorytmów komputerowych. Algorytmy to sposoby rozwiązania jakiegoś problemu, będące najczęściej zapisanymi w języku oprogramowania wzorami matematycznymi.

W maju 2004 r. kraje członkowskie zaakceptowały dyrektywę. Przedstawiciele kilku krajów, wśród których była też Polska, nie kryli, że jest bardzo nieprzejrzysta. W piątek polski przedstawiciel w Brukseli poinformował, że nasz kraj jej nie poprze, co oznacza, że nie miałaby wystarczającego poparcia w Radzie UE. Czy Polska stała się hamulcem w rozwoju europejskiego prawa?

Sens dyrektywy, która dotyczy tysięcy firm europejskich, sprowadza się do tego, kto, komu i za co będzie płacił opłaty licencyjne. Żeby wymyślić nową technologię, zawsze trzeba skorzystać z dotychczasowej wiedzy. Problem w tym, że wprowadzenie podobnych uregulowań w USA doprowadziło do wypaczenia rynku i zwiększenia siły dużych koncernów. To one miały najwięcej patentów i najwięcej środków, aby rozpoczynać procedury patentowe. A że za wykorzystanie rozwiązania chronionego patentem trzeba płacić, mniejsi konkurenci zostali zdani na łaskę i niełaskę dużych koncernów. Dzięki patentom na algorytmy tym ostatnim udało się stworzyć rodzaj nieformalnych powiązań - bez ponoszenia dodatkowych opłat wymieniają się po prostu prawami do korzystania z niektórych rozwiązań. W ten sposób powstała nieformalna bariera wejścia na rynek. A to wiąże się z ograniczeniem konkurencji.

Zwolennicy patentów mają mocny argument. Ponosimy wysokie nakłady na rozwój nowych technologii, a więc prawo musi zapewnić ochronę naszych pomysłów - podkreślają koncerny pokroju Nokii, Microsoftu czy Intela. Trudno odmówić racji temu rozumowaniu. Jednak europejskie prawo już chroni ich interesy, obejmując programy i ich składowe ochroną praw autorskich.

Tymczasem, jak pokazują dziesiątki pozwów o kradzież pomysłów wysuwane pod adresem np. Microsoftu, może to pomysły małych i średnich firm powinny być bardziej chronione? Wielkie koncerny i tak mają nad nimi przewagę - tylko je stać na poniesienie gigantycznych nakładów na stworzenie technologii. Po co zwiększać tę przewagę?

Większość innowacji, które zrewolucjonizowały branżę informatyczną lub elektroniczną, pojawiły się dzięki temu, że były bezpłatne lub powszechnie dostępne. Tak było z udostępnieniem przez IBM specyfikacji komputerów osobistych PC, standardem zapisu wideo VHS czy myszką komputerową. Pomysły te nie były wówczas wcale najlepsze.

Teoretycznie patentowanie ma tutaj swój sens - powinno uniemożliwić gorszym, ale tańszym produktom wypieranie z rynku lepszych, ale droższych. Problem tylko w tym, że w świecie zdominowanym przez grupę posiadaczy patentów to nie rynek będzie decydował o wyborze, ale sami producenci. A ci, jak wynika z obserwacji, kierują się zasadą maksymalizacji zysku i czasowo ograniczają dostęp do nowych technologii. Po co wprowadzać doskonalszą wersję, kiedy dotychczasowa może jeszcze przynosić koncernowi zyski? Małe firmy ze swoimi niszowymi produktami wymuszają na dużych producentach szybsze wprowadzanie na rynek innowacji. Z korzyścią dla nas - klientów.

W takiej sytuacji wolę wariant, w którym rynek wybierze gorsze i tańsze. Pod warunkiem że zrobią to miliardy konsumentów, a nie kilka lub nawet kilkadziesiąt uprzywilejowanych podmiotów. Przesada? Koncerny już dziś wykorzystują patenty jako broń przeciwko niepokornym. Zaledwie kilka dni temu Steve Ballmer, prezes Microsoftu, zasugerował azjatyckim krajom, które poważnie zastanawiają się nad migracją administracji publicznej z Windows na konkurencyjny i tańszy system operacyjny Linux, przemyślenie tego kroku. Czemu? Bo Linux zdaniem MS narusza co najmniej 228 patentów w USA. - Kiedyś do wszystkich krajów wchodzących do WTO ktoś przyjdzie i zażąda pieniędzy związanych z prawami własności intelektualnej - powiedział Ballmer. Nie sądzę, żeby wyposażanie kogoś w nową broń, gdy ma on wciąż pokaźny arsenał, miało sens. Zwłaszcza gdy broń ta ma na celu głównie ograniczenie wyboru zwykłych użytkowników komputerów.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.