Polski robot-chirurg - zmarnowana szansa?

Polski robot kardiochirurgiczny - czy będzie to historia sukcesu czy zmarnowanych inwestycji i łatwo straconej szansy? Jedna z niewielu takich konstrukcji na świecie zamiast do szpitali może trafić prosto na półki muzeum techniki. Na projekt dramatycznie brakuje pieniędzy

Rok temu członkowie zespołu naukowego skupionego wokół dr Zbigniewa Nawrata, z zabrzańskiej Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii (FRK) fetowali sukces. Po trzyletnim projekcie badawczym specjaliści z FRK (znanej ze sztucznego serca) oraz inżynierowie z politechnik Łódzkiej i Warszawskiej stworzyli trzy prototypy robota kardiochirurgicznego. Chirurdzy testujący urządzenia bardzo je chwalili.

Roboty chirurgiczne to skomputeryzowane, zdalnie sterowane maszyny do wykonywania i wspomagania operacji (kardiologicznych, urologicznych i in.). Pomagają chirurgom przy zabiegach wykonywanych tzw. techniką mało inwazyjną - operacja, zamiast rozcinania wielkich fragmentów ciała i kości, wykonywana jest przez niewielkie centymetrowe otwory. Ramiona robota, sterowane ręką lub głosem lekarza, manipulują specjalną kamerą endoskopową wprowadzaną do ciała pacjenta (daje obraz na monitorze) oraz narzędziami chirurgicznymi. Dzięki temu udaje się "odfiltrować" drgania ręki chirurga i bardzo zwiększa się precyzja zabiegu. Można także operować na odległość.

- Oprócz samego robota stworzyliśmy nowy w Polsce kierunek naukowy, powstał zespół fachowców od zaawansowanej robotyki medycznej. Opublikowano prawie 100 prac naukowych, powstają doktoraty, habilitacje. Zgromadziliśmy unikalną wiedzę i doświadczenia - opowiada Zbigniew Nawrat. Prace nad polskim robotem, ochrzczonym RobIn Hearth (ang. "robot w sercu"), pochłonęły milion złotych z funduszy publicznych (od Komitetu Badań Naukowych) oraz dodatkowe pół miliona wyłożone przez Fundację.

Dzisiaj optymizmu zostało niewiele. Projekt ugrzązł - na robota nie ma pieniędzy. - Jeszcze chwila i wszystko zostanie zaprzepaszczone- alarmuje dr Nawrat.

Idzie nowa generacja

Stosowanie robotów chirurgicznych to na świecie bardzo młody trend. Ich geneza wiąże się z amerykańskimi eksperymentami nad prowadzaniem zabiegów medycznych w kosmosie lub zdalnym operowaniem rannych żołnierzy na polu bitwy.

Na świecie do operacji kardiochirurgicznych wykorzystuje się zaledwie dwa modele robotów, oba z USA. Odkąd firma Intuitive Surgical (produkuje robota da Vinci) przejęła w zeszłym roku konkurencyjną Computer Motion (producent robota Zeus i zrobotyzowanej kamery Ezop), karty w branży rozdaje jedno przedsiębiorstwo (samą kamerę endoskopową oferuje jeszcze brytyjska firma Armstrong Healthcare). Biznes dopiero się rozkręca. Trzy lata temu Intuitive sprzedała 49 swych robotów, w 2002 r. - 60, a w roku ubiegłym 61 sztuk (większość w USA). W salach operacyjnych na świecie jest dziś zaledwie około 260 maszyn nadających się do poważnych operacji.

Oczywistą barierą jest cena sprzętu - robot da Vinci kosztuje ok. 1,2 mln dolarów. Niektórzy porównują go do chirurgicznego Concorda. - To najdroższy skalpel jaki można sobie wyobrazić - żartuje W. Randolh Chitwood, szef wydziału chirurgii East Carolina University w Grenville, cytowany w amerykańskim dzienniku gospodarczym "The Wall Street Journal". Chitwood przeprowadził ponad 130 operacji używając robota i - mimo wysokiej ceny - jest gorącym orędownikiem tych urządzeń. Jak podkreśla, wyjątkowa precyzja zabiegu oznacza dla pacjenta o wiele mniej bólu, mniej krwi i dużo szybszą rekonwalescencję.

Eksperci od robotyki uważają, że dziedzina ta, po boomie w latach 70. i 80. (kiedy to roboty zrewolucjonizowały przemysł) wkracza w nową erę. Amerykańska firma MedMarket Dilligence analizująca trendy w przemyśle medycznym, prognozuje, że po 2009 r. światowy rynek robotyki chirurgicznej będzie rósł w tempie 30-45 proc. rocznie. Specjalistyczna ONZ-owska agenda UNECE w raporcie z października tego roku szacuje, że w latach 2004-2007 do szpitali na świecie trafi blisko 2 tys. robotów służących do operowania pacjentów.

- Nowa generacja robotów zmieni wasze życie - przepowiada amerykański magazyn ekonomiczny "Forbes". Pierwszą piątkę maszyn, którym "Forbes" wróży największy wpływ na życie swych czytelników otwiera... robot chirurgiczny.

Wymościć się w niszy

Zdaniem dr Zbigniewa Nawrata i prof. Leszka Podsędkowskiego z Politechniki Łódzkiej (PŁ) na naszych oczach rodzi się więc perspektywiczna dziedzina. Już na starcie niezachwianą pozycję w nowej niszy zdobyli Amerykanie, ale wciąż jest jeszcze miejsce dla tych, którzy dostrzegą i wykorzystają szansę. - Są wszelkie przesłanki ku temu, by w to miejsce wpasowała się Polska - mówią zgodnie.

Niekoniecznie trzeba zaczynać od produkcji systemów drogich i skomplikowanych. Specjaliści z FRK i PŁ chcieliby na początek produkować sterowane głosem zrobotyzowane kamery endoskopowe - sprzęt najprostszy w użyciu, na który w polskich szpitalach (nie tylko w kardiochirurgii) byłoby największe zapotrzebowanie (urządzenie kosztowałoby ok. 350 tys. zł). Stopniowo można rozwijać coraz bardziej kompleksowe roboty z licznymi ramionami. -Trudno określić ostateczną cenę systemu RobIn Heart, ale byłby on o wiele tańszy od maszyny amerykańskiej przy całkowicie porównywalnej jakości - zapewnia prof. Leszek Podsędkowski z Politechniki Łódzkiej.

Jak mówi Zbigniew Nawrat, doświadczenia zdobyte przy pracach nad robotem można będzie wykorzystać do produkcji ręcznych ale zautomatyzowanych chirurgicznych narzędzi endoskopowych (wideochirurgicznych, minimalnie inwazyjnych). - To będzie nowy standard w chirurgii - mówi Nawrat. Jego zdaniem narzędzia endoskopowe byłyby stosunkowo niedrogie (od kilkuset złotych do kilku tysięcy) i byłby na nie masowy popyt. - Jest okazja by stworzyć w Polsce zupełnie nowy przemysł, a potem rosnąć wraz z rynkiem. Potrzeba tylko wizji i trochę pieniędzy - nawołuje dyrektor naukowy FRK.

RobIn bez grosza

Pieniędzy jednak nie ma. Dotacja z KBN dotyczyła tylko programu badawczo-rozwojowego. Gdy powstały prototypy RobIn Hearta, funduszy zabrakło. Od roku 2003 program jest w impasie. Sama Fundacja nie jest w stanie sfinansować dalszych prac - w tym eksperymentów na zwierzętach, na które jest od dawna zgoda Komisji Etycznej (dotychczas robota testowano na martwych tkankach, np. świńskich sercach) oraz wdrożenia robota do produkcji.

Scenariusz Zbigniewa Nawrata to stworzenie firmy naukowo-produkcyjnej, współpracującej z ośrodkami naukowymi i producentami sprzętu medycznego. - Potrzeba około 1,5 mln zł, to byłoby koło zamachowe. Potem można uzyskać finansowanie z Unii Europejskiej, pojawią się pierwsze przychody - mówi dyrektor naukowy FRK. Jego zdaniem, w ciągu roku - dwóch udałoby się zorganizować firmę, przeprowadzić całą resztę obowiązkowych eksperymentów, wyprodukować pierwsze cztery zrobotyzowane ramiona kamery i przekazać je szpitalom. Potem przedsięwzięcie nabrałoby rozpędu.

- Rozmawiam z decydentami w samorządach, z KBN-em, poszukuję sponsorów. Efektów finansowych brak - mówi Nawrat. Sytuacja jest patowa, bo procedury regulujące jakąkolwiek możliwość dofinansowania robota z funduszy publicznych wymagają by wnioskodawcy najpierw wyłożyli spore własne pieniądze. W dodatku nie istnieje firma, która wykazałaby, że potrafi wyprodukować i sprzedać chirurgicznego robota na rynku. Nawet gdyby dziś taką spółkę założyli sami naukowcy, w świetle obowiązujących procedur byłaby niewiarygodna, bez historii finansowej i doświadczenia. Reguły, które mają promować praktyczną współpracę przemysłu z nauką, tym razem zawodzą. Zbigniew Nawrat: - Nie możemy przebić się przez mur przepisów.

- Niestety, twórcy robota wpadli w tzw. lukę wdrożeniową - fachowo określa sytuację osoba z Ministerstwa Nauki.

Przygoda życia z robotem

Jedyną szansą RobIna wydają się więc pieniądze prywatne. Firmy zajmujące się w Polsce produkcją sprzętu medycznego nie mają jednak ani możliwości, ani chęci zamrożenia sporych pieniędzy na inwestycję w prototyp, który dopiero z czasem wszedłby do produkcji.

W grę wchodziłby inwestor typu venture capital, który objąłby udziały w nowej firmie licząc na przyszłe zyski. Ale w Polsce bardzo trudno zdobyć tego rodzaju finansowanie na projekty w fazie rozwoju (tzw. start-upy). Fundusze wolą prostsze inwestycje. Największa w Polsce grupa venture capital Enterprise Investors (EI) zupełnie nie jest zainteresowana tematem, choć niegdyś inwestowała w branży medycznej. - Obecnie nie przyglądamy się rynkowi medycznemu - mówi tylko Iwona Drabot z EI.

Czasem naukowcy miewają szczęście. Parę lat temu na inwestycję w produkcję biotechnologicznej insuliny ludzkiej opracowanej w warszawskim Instytucie Biotechnologii i Antybiotyków (IBA) zdecydował się właściciel Prokomu Ryszard Krauze. Jedna z firm jego grupy zainwestowała w spółkę Bioton, która dziś insulinę z IBA powodzeniem sprzedaje na rynku. - Każdy prywatny kapitał przywitamy z otwartymi ramionami - deklaruje Zbigniew Nawrat. Na razie prywatni biznesmeni słysząc o zabrzańskim robocie kiwają z podziwem głowami. Na tym się kończy.

Może lekarze i naukowcy nie potrafią rozmawiać ze światem kapitału, który potrzebuje raczej biznesplanów niż wizji? - Mowa o dziedzinie skomplikowanej, niszowej. Ja mam pewność, że te inwestycje się zwrócą, ale trudno mi zagwarantować na papierze szybkie zyski - rozkłada ręce Zbigniew Nawrat. - Nasz inwestor musiałby być gotowy do swoistej przygody życiowej, do gry o bardzo ciekawy, futurystyczny rynek.

Ostatni dzwonek

- Na rynku robotów chirurgicznych amerykańska Intuitive Surgical jest na razie monopolistą. Ale spotkałem się w publikacjach naukowych z informacjami, że prace projektowe, na razie we wczesnej fazie, prowadzą już także np. Francuzi i Japończycy - mówi prof. Leszek Podsędkowski Politechniki Łódzkiej. Dzisiejsza przewaga technologiczna może błyskawicznie stopnieć. - Byłaby wielka szkoda gdyby dotychczasowy wysiłek i spore publiczne pieniądze poszły na marne - mówi prof. Podsędkowski. - Polskie uczelnie opuszcza rocznie kilka tysięcy absolwentów robotyki i automatyki. Mamy duży potencjał intelektualny aby rozwijać tę dziedzinę.

Na razie twórcy robota kontynuują niewielkie eksperymenty, szukają możliwych ulepszeń. Prof. Leszek Podsędkowski: - Rozwijamy i modyfikujemy konstrukcję, prowadzimy nowe badania. Zajmuje się tym grupa pasjonatów, częściowo za darmo. Wciąż liczą, że ktoś się tym robotem zainteresuje.

- Zespół się jeszcze nie rozpadł, to najważniejsze. Wciąż mamy dobrą pozycję startową w Europie - mówi Zbigniew Nawrat. Ale nie ma złudzeń: - Jeśli w ciągu kilku miesięcy nie ruszymy do przodu z produkcją sprawa będzie stracona. Po projekcie pozostanie tylko ślad w muzeum techniki.

Dr Romuald Cichoń

Pracuje m.in. w Klinice Kardiochirurgii Uniwersytetu Karola Gustawa w Dreźnie, gdzie wykonał około 300 operacji używając robota da Vinci

Chirurgia już od kilkunastu lat zmierza do tego, by ograniczać wszelkie urazy okołooperacyjne dla pacjenta. Roboty chirurgiczne temu służą i dlatego mają wielką przyszłość. Niedawno okazało się np., że operując przy pomocy robota nowotwór prostaty unika się poważnych skutków ubocznych - problemów z nietrzymaniem moczu i impotencji. Efekt - liczba takich zabiegów na świecie w ciągu zaledwie dwóch lat wzrosła z 36 rocznie do 9 tys.

To co udało się twórcom polskiego robota RobIn Heart jest fantastyczne. Podobną konstrukcję amerykańską poprzedzały nieporównywalnie większe nakłady finansowe i długie lata pracy całych zastępów inżynierów. Ostatnio z przerażeniem dowiedziałem się, że cały polski projekt może pójść na marne. To bulwersujące. Czy nasza nauka jest w ogóle nieprzygotowana do wykorzystywania swych własnych osiągnięć?

Rozwój robotyki medycznej to duża, długofalowa inwestycja. Zanim przyniesie zyski trzeba będzie pewnie poczekać parę lat. Takiemu przedsięwzięciu nie podoła żaden z drobnych producentów sprzętu medycznego, mogą je udźwignąć jedynie wielkie bogate korporacje. W Polsce właśnie w takich przypadkach jak ten pojawia się pole do działania dla państwa.

not. zbig

Andrzej Łaganowski

dyrektor Departementu Badań na Rzecz Gospodarki Ministerstwo Nauki i Informatyzacji

Fundusze Komitetu Badań Naukowych przeznaczone są tylko do finansowania prac badawczo-rozwojowych, ewentualnie prototypów, o ile nie mają one zastosowań produkcyjno-handlowych. Nie możemy sfinansować np. budowy nowej linii produkcyjnej, nawet dla bardzo innowacyjnego urządzenia.

Wsparcia tego rodzaju inwestycji należy poszukiwać w programach nadzorowanych przez resort gospodarki, finansowanych m.in. z funduszy unijnych. Ale i tam nie można oczekiwać, że uzyska się pieniądze na całą inwestycję. 60-70 proc. nakładów przedsiębiorca w każdym przypadku musi zapewnić i wyłożyć sam. Wtedy może ubiegać się o pieniądze na sfinansowanie reszty inwestycji.

Wątpię aby banki zechciały kredytować taki projekt jak robot chirurgiczny. Najlepszą drogą dla jego twórców jest znalezienie partnera prywatnego, choćby poprzez ogłoszenia w prasie. Muszą przekonać inwestora, że będzie popyt rynkowy na to urządzenie i razem starać się o pomoc publiczną.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.