Patenty - wygrana bitwa, co z wojną?

Polsce znów udało się wstrzymać decyzję unijnej rady ministrów w sprawie dyrektywy patentowej. To jednak tylko czasowe, taktyczne zwycięstwo. Problem patentów za chwilę wróci

Już drugi raz udało się polskim urzędnikom i dyplomatom doprowadzić do tego, że unijna Rada Ministrów nie zajęła się projektem tzw. dyrektywy patentowej.

Zdaniem wielu polskich i zagranicznych ekspertów, ten kontrowersyjny dokument w obecnej postaci może doprowadzić do patentowania elementów programów komputerowych (tzw. algorytmów). A to byłoby niekorzystne dla małych polskich firm informatycznych.

Gdyby Rada przyjęła tę dyrektywę bez dyskusji, to trafiłaby do II czytania w Parlamencie Europejskim. I wówczas szanse na korzystną dla naszych interesów poprawkę będą znacznie mniejsze. Rząd postanowił więc grać na czas. Po raz pierwszy zablokował dyrektywę na posiedzeniu rady 21 grudnia ub.r. - przekonał pozostałych 24 krajów Unii, by o dyrektywie w ogóle nie mówić.

Jednak w czwartek okazało się, że Luksemburg sprawujący teraz prezydencję w Unii zamierza znów wpisać dyrektywę do porządku obrad poniedziałkowej Rady. Konieczna była kolejna interwencja. Nasi dyplomaci przekonali Luksemburczyków, by jednak wyrzucili ten punkt z porządku obrad. Skutecznie, bo o patentach nie było ani słowa.

Słowem - taktyczne zwycięstwo, ale problem pozostaje. Zapewne bowiem Luksemburg zechce znów wprowadzić dyrektywę do agendy. Za tydzień, albo za dwa. Co wówczas zrobi polski rząd? Minister ds. europejskich Jarosław Pietras - koordynujący "unijną" aktywność resortów - mówi wprost: decyzję powinien podjąć odpowiedni resort, czyli ministerstwo nauki i informatyzacji. A ministerstwo przyznaje, że mamy problem. - Czas odwlekania decyzji jest ograniczony. Nie opowiadamy się za całkowitym odrzuceniem tej dyrektywy. Chcemy, żeby wykluczała ona patentowanie oprogramowania - mówi "Gazecie" Włodzimierz Marciński, wiceminister nauki i informatyzacji.

Rząd cały czas ma nadzieję, że polskim deputowanym do Parlamentu Europejskiego uda się sprawić, że dyrektywa zostanie cofnięta do etapu I czytania w Parlamencie Europejskim. Wówczas łatwiej byłoby do niej wprowadzić poprawki. Ale na to potrzeba czasu. - Najlepszy wariant to taki, w którym prezydencja luksemburska zgodziłaby się, żeby dyrektywą zajęła się unijna Rada Ministrów ds. konkurencyjności na początku marca - mówi Marciński. Deputowani mieliby wówczas dwa miesiące.

Marciński przyznaje jednak, że prawdopodobny jest gorszy scenariusz: dyrektywa trafi do porządku obrad wcześniej. Czy wówczas rząd po raz trzeci zdecyduje się na niemile widzianą obstrukcję? Minister Marciński zapowiada, że decyzja zapadnie w ciągu najbliższych dni. Podkreśla jednocześnie, że ustąpienie - czyli zgoda, żeby dyrektywa poszła o krok dalej na ścieżce legislacyjnej, nie oznacza klęski. - Jest przecież jeszcze II czytanie. Wtedy będziemy mogli formalnie zagłosować przeciw dyrektywie, gdyby nie spełniała ona naszych oczekiwań - wyjaśnia.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.