Siłą Polski są wykształceni pracownicy

Międzynarodowy guru zarządzania radzi, jak wypromować Polskę i polskie firmy na świecie

Maciej Kuźmicz, Leszek Baj: Czy zna Pan jakąś polską firmę, która działałaby globalnie?

C.K. Prahalad*: Nie, ale to nie znaczy, że takiej nie macie. Macie za to sporo szczęścia i sprzyjające warunki do rozwoju. System edukacyjny, w szczególności edukacja techniczna, jest na bardzo wysokim poziomie. I nie ma znaczenia, że część waszych inżynierów była kształcona w komunizmie. Matematyka nie jest przecież ideologiczna.

Wykształceni Polacy to przewaga w dzisiejszej gospodarce, bo ta opiera się w dużej mierze na wiedzy.

Możecie więc nie mieć żadnego globalnego koncernu, ale wiele światowych firm chce działać w Polsce i otwierać nowe fabryki.

Ale nadal nie mamy spektakularnych sukcesów, nie wiemy, czy doczekamy się polskiej Nokii.

- To prawda. Dlatego kiedy analizuję Polskę, przede wszystkim nasuwa mi się pytanie: co ten kraj może zrobić, żeby się naprawdę wybić, wyróżnić?

I jaka jest odpowiedź?

- Stworzyć idealne warunki dla inwestorów w centrum Europy. To wasza przewaga. Trzeba więc sprawić, by inwestycje łatwo było prowadzić, czyli wyeliminować biurokrację, zreformować rynek pracy.

Weźmy za przykład Indie. Tam duży koncern jak IBM, Microsoft czy GE może przyjechać i powiedzieć: chcemy zatrudnić 5 tys. pracowników w ciągu roku. Prawdopodobnie z łatwością znajdą 25 tys., a może nawet 100 tys. chętnych do pracy. Ułatwieniem będzie znajomość języka angielskiego. Podobnie musi być w Polsce.

Ponieważ u was młodzi ludzie uczą się angielskiego i mają umiejętności, macie szansę na odniesienie sukcesu.

Oczywiście nie możecie zaoferować 5 tys. pracowników technicznych jednej firmie z prostego powodu - mniejszej liczby ludności. Jednak w przypadku wysoko wykwalifikowanych pracowników możecie skutecznie konkurować na globalnym rynku.

Jeśli chodzi o talenty, to nie konkurujecie z Indiami, ale z Izraelem czy Węgrami.

Dlaczego nie z Indiami?

- Bo wasi robotnicy nie są konkurencyjni. Pewnie jeżeli chodzi o specjalistów, to Polska może się mierzyć z Indiami, ale w przypadku produkcji opartej na niewykwalifikowanych robotnikach nie macie szans.

To może w wypadku produkcji telewizorów LCD mamy globalną szansę? Ministerstwo Gospodarki prognozuje, że w ciągu kilku lat Polska może się stać europejskim centrum produkcji telewizorów. To dobry kierunek rozwoju?

- To niezły pomysł, bo do sukcesu nie wystarczy mieć tylko uzdolnionych specjalistów. Najpierw trzeba zbudować i rozwinąć dobre umiejętności produkcyjne i badawcze. A w tym pomogą wam zagraniczne koncerny, które taką wiedze mają.

Młodzi polscy inżynierowie będą mogli się w ten sposób rozwijać. Któryś z nich w końcu zechce prowadzić i rozwijać własny biznes. Tak powstała Dolina Krzemowa - duże koncerny, jak HP czy Intel, przyczyniły się do powstania mniejszych firm. Ludzie szkolili się i zdobywali wiedzę w dużych firmach, a później rozkręcali swoje własne małe firmy. Niektóre z nich stały się bardzo duże, inne upadły. Duże firmy i te mniejsze, dopiero rozpoczynające działalność żyją w pewnego rodzaju symbiozie.

Czyli dzięki LCD możemy stworzyć w Polsce coś w rodzaju Krzemowej Doliny?

- Tak, jeżeli wesprzecie nie tylko koncerny-inwestorów, ale też małe i średnie innowacyjne firmy. Małe i średnie firmy obsługują duże, a duże tworzą globalne możliwości dla Polski. Wierzę, że dzięki takim możliwościom Polska to kraj, który może się rozwijać w tempie 10 proc. rocznie. Oczywiście musicie pamiętać, by nie zatrzymać się na jednym sektorze, np. właśnie na telewizorach LCD. Zbyt wąska specjalizacja jest niebezpieczna. Indie i Chiny nie specjalizują się wąsko i wierzę, że w ciągu dziesięciu lat innowacje firm chińskich czy indyjskich będą wpływać na światowych rynek znacznie bardziej niż obecnie. Zresztą te firmy, korporacje transnarodowe są na światowym rynku coraz bardziej obecne.

Ostatnio nastąpiła prawdziwa fala przejęć korporacji z USA, Europy właśnie przez firmy z krajów rozwijających się. To zjawisko będzie się potęgować?

- Jak najbardziej. Będzie przyspieszać, będziemy świadkami bezprecedensowej ekspansji z krajów rozwijających się.

Ale przejęcia są tylko w sektorach tradycyjnej gospodarki. Mittal przejął Arcelora - to branża stalowa. Tata chce kupić Corus - też stal. Są przejęcia na rynku surowców. Czy korporacje transnarodowe z Brazylii, Chin, Indii będą też aktywne w nowych sektorach gospodarki?

- Jeżeli spojrzymy na produkcję stali czy samochodów, to może się wydawać, że to sektory tradycyjnej gospodarki. Tymczasem wcale tak nie jest. Do produkcji części samochodowych nie wystarczy garaż czy hala fabryczna. Do produkcji wysokogatunkowej stali nie wystarczy mieć hutę. Trzeba mieć hutę naszpikowaną nowoczesnymi technologiami. Firmy z państw rozwijających się dziś właśnie pozyskują wiedzę przez przejęcia. Niedługo zaczną z niej korzystać na wielką skalę.

Stara gospodarka dziś stapia się z nowymi sektorami. Jeżeli spojrzymy na produkcję szkła do szyb samochodowych, to dla potrzeb przemysłu samochodowego sektor szkła wdraża najnowocześniejsze technologie.

Strategia korporacji z państw rozwijających to kupowanie firm z USA czy Europy - właśnie dla wiedzy, jaką mają, zdolności marketingowych.

Potem nowi właściciele przenoszą produkcję do siebie, bo jest tanio, korzystają z wiedzy. Te przejęcia są po prostu kupowaniem rynku w krajach zamożnych i kupowaniem wiedzy.

To dlatego hinduska Tata chce kupić europejski Corus za 11 mld dol.? Dla wiedzy?

- Oczywiście. To najważniejszy powód. Przecież w ten sposób najtaniej jest wejść w posiadanie nowych technologii i jednocześnie zbudować swoją pozycję na rynku.

Co więcej, w Europie, np. w Niemczech, jest masa firm rodzinnych, które dysponują wielką wiedzą w swojej dziedzinie i nie ma następców do prowadzenia biznesu - młodzi Europejczycy nie chcą ich prowadzić. A to znaczy, że właściciele będą chcieli się pozbyć firm. Na to czekają przedsiębiorstwa z państw rozwijających się. One chętnie zainwestują w Unii.

Jakie będą następne kroki firm z państw rozwijających się? Będą wypychać z rynku konkurentów z Unii, USA i Japonii?

- Niekoniecznie. Sądzę, że kolejnym krokiem będzie po prostu ulepszanie produktów. Celem nie jest przecież zniszczenie konkurencji, ale maksymalizacja zysku. Konsumenta przekona świetna jakościowo lodówka, to, gdzie ją wyprodukowano, ma mniejsze znaczenie.

Wtedy zniknie podział na korporacje z USA czy Europy i resztę świata. Będą po prostu korporacje - ta, która będzie miała najlepszą ofertę, wygra. I nie ma tu znaczenia, czy będzie z Finlandii, Malezji czy Argentyny.

To będzie za 10-15 lat?

- Raczej za 15-20. Ale proces pogoni za korporacjami amerykańskimi czy europejskimi właśnie się rozpoczyna. To, co widzimy na co dzień, to tylko wierzchołek góry lodowej. Biznesmeni w Chinach i Indiach mówią jasno: to dopiero pierwsze kroki.

Co mówią menedżerowie w tych krajach?

- Że nie chcą być w globalnej drugiej lidze. Że chcą konkurować z IBM, Coca-Colą, Nokią - tylko muszą się jeszcze trochę poduczyć. I że większości przedsięwzięć na razie nie widać. Kiedy transakcje mają wartość 11 mld dol., widać je doskonale. Kiedy mają wartość 600 mln dol., nie wszyscy o nich wiedzą. A tych drugich jest większość!

Tymczasem zdaniem moich rozmówców prawdziwą siłą państw rozwijających się są małe firmy. To one pociągną te wielkie gospodarki. Takich firm są miliony, nie są na razie szeroko znane, a część z nich stanie się na pewno globalna. I będą na pewno poważną konkurencją dla korporacji z Europy i USA - nie tylko dlatego, że są tańsze.

Jak w takim razie powinny się bronić te tradycyjne korporacje z Europy i USA? Są skazane na wymarcie pod naporem nowych konkurentów?

- Nie, oczywiście, że nie. Bardzo duże firmy zmieniają się, starają się zmniejszać koszty. Na przykład Siemens konsoliduje swoje operacje w dziedzinie programowania - w Austrii i Indiach. Philips wszystkie sprawy związane z patentami ma w Indiach, a projektuje swoje produkty m.in. w Chinach. To obniża koszty.

Korporacje transnarodowe oczywiście muszą się dostosowywać, postawić na innowacje. Inaczej faktycznie czeka je niewesoły los. Ale nie wierzę, żeby nagle zginęły.

Ja będzie wyglądał krajobraz wielkich firm za 20 lat? Same nowe nazwy? Które sektory trzeba obserwować, gdzie zmiany będą największe?

- Nie patrzmy na sektory, ale raczej na firmy. Najwięcej zmian będzie tam, gdzie będą wprowadzane nowe sposoby oddziaływania z klientem. Tak jak w przypadku Apple, które wymyśliło iPoda, Google, GE, UPS. Te firmy wprowadzają fundamentalne innowacje. Wiedzą, że pojęcie konkurencji się zmienia i trzeba się dziś martwić nie o wszystkich, ale o pojedynczego konsumenta. Dostosowana do mnie usługa w Google, moja muzyka w iPodzie, moja przesyłka w UPS.

To zaprzeczenie idei Forda i produkcji sławnego modelu T takiego samego dla wszystkich. Tam zasoby miały pozostać wewnątrz firmy, dziś są na zewnątrz, globalne.

Czy nowe korporacje z państw rozwijających się wiedzą, że tak zmieniają się zasady konkurencji?

- One już tak działają. Nie mają kapitału, więc muszą szukać go po całym świecie. Umiejętności i wiedza też nie są łatwo dostępne. Chcesz być globalny - musisz coś na to poradzić, wymyślić. Stąd tyle innowacji w tych firmach. I stąd te kraje będą miały już niedługo swoje przysłowiowe pięć minut, które na pewno potrwają znacznie dłużej. To dotyczy też, a może przede wszystkim firm z Polski.

*PROF. C.K. PRAHALAD

Jest guru zarządzania strategicznego - jednym z najbardziej cenionych teoretyków i wykładowców zarządzania na świecie. Na początku lat 90. wspólnie z Garym Hamelem opracowali koncepcję kluczowych kompetencji firmy. Wykłada w USA w University of Michigan. Doradza największym korporacjom na świecie.

W Polsce prof. Prahalad gościł na zaproszenie Eureko, w ramach konkursu "Eureko - Akademia przyszłości". Wręczył główną nagrodę w konkursie "Eureko - Akademia przyszłości" dla studentów szkół ekonomicznych

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.