Upadek japońskiego playboya internetu

Wielkie defraudacje finansowe, aresztowania, samobójstwo, panika na giełdzie i fatalny upadek cudownego dziecka japońskiego e-biznesu. Cała Japonia przeżywa dziś aferę firmy internetowej Livedoor

W 1996 r. długowłosy pulchny student Takafumi Horie zrezygnował z nauki na prestiżowym Uniwersytecie Tokijskim. Za pożyczone od znajomych 600 tys. jenów (ok. 5 tys. dol.) założył firmę Livin' on the Edge zajmującą się tworzeniem witryn internetowych, a potem także doradztwem, telekomunikacją i produkcją oprogramowania. Zdjęcia z tamtego okresu pokazują nieśmiałego chłopaka w bluzie i dżinsach.

W ciągu niespełna dziesięciu lat 33-letni dziś Horie, zwany popularnie Horiemonem, stał się bożyszczem młodego pokolenia Japończyków. Bajecznie bogaty prezes potężnej internetowej firmy Livedoor, znany playboy imponujący niekonwencjonalnym sposobem bycia. Ale w tym roku zaczęła się dla niego zła passa. Najpierw rozstał się ze swoją dziewczyną, 24-letnią modelką Miho Nishimurą. A teraz stał się bohaterem afery finansowej, która rykoszetem uderzyła już nawet w japońskiego premiera.

Horie mówi: mogę wszystko

Takafumi Horie od samego początku nie krył swych ogromnych ambicji. - Chcemy zbudować największą na świecie grupę zajmującą się mediami i IT - mówił. Wybór 38. piętra drapacza chmur Mori Tower w ekskluzywnej dzielnicy Tokio - Roppongi Hills - na główną siedzibę grupy Livedoor nie był dziełem przypadku. - Patrząc z góry na Tokio, czuję, że mogę dokonać wszystkiego! - pisze Horiemon w jednej ze swych książek.

Dokonał wiele. Portal Livedoor, wokół którego zgromadzono grupę 44 przejętych firm internetowo-medialnych, był jedną z najpotężniejszych korporacji w branży. Horie stał się symbolem swej firmy, był częstym gościem programów telewizyjnych - ostatnio noworocznego show, w którym przypisano mu rolę męża opatrznościowego japońskiej gospodarki. Jest autorem bestsellerów "Jak zarobić 10 miliardów jenów" oraz "Zarabiać to wygrywać". Kropkę nad "i" stanowiło zaproszenie do startu w ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych wystosowane przez samego premiera Junichiro Koizumi (Horie startował jako kandydat niezależny, ale wspierany przez Partię Liberalno-Demokratyczną Koizumiego. Nie uzyskał jednak wystarczającej liczby głosów).

Byli pracownicy opisują go jako człowieka oszczędnego. Gabinet dzielił ze zwykłymi pracownikami, jego sprzęt komputerowy nie zachwycał. Ale Horiemona można też było zobaczyć na firmowych przyjęciach, jak wspaniałomyślnie przyznaje premie, a gwiazdy japońskiej estrady śpiewają na jego cześć specjalnie ułożony hymn. W ankietach na temat wymarzonego pracodawcy przeprowadzonych w ubiegłym roku wśród studentów Livedoor uplasował się w ścisłej czołówce.

Horie od czasów studenckich nie zmienił stylu ubierania się i od krawatów wolał niedbały styl sportowy. Prywatnie - rozwiedziony, ojciec jednego dziecka, zawsze otoczony wianuszkiem pięknych kobiet. Ale interesy prowadził z żelazną konsekwencją. Niekonwencjonalne i jednocześnie bezwzględne działania plus ignorowanie norm powszechnie przyjętych przez kastowy japoński system biznesowy przysporzyły mu, oprócz wielbicieli, wielu wrogów. Zwłaszcza wśród przemysłowej elity starej daty.

Akcjonariuszom Livedoor niezbyt podobało się wieczne wstrzymywanie wypłat dywidendy i ciągłe inwestowanie w dalszy rozwój firmy. Ale charyzma jej twórcy i jego przekonanie o nieuchronności sukcesu udzielały się większości z nich. Wiarygodność firmy w oczach akcjonariuszy umocniło przyjęcie po wielu staraniach Livedooru do Japońskiej Federacji Biznesu pod koniec ubiegłego roku. Finansowo firmę wspierał m.in. renomowany amerykański bank inwestycyjny Lehman Brothers.

Takafumi Horie, jak sam często twierdził, lubił "działanie na granicy prawa, ale ciągle w jego ramach". Wygląda na to, że nie do końca. 16 stycznia na wniosek Komisji Bezpieczeństwa Papierów Wartościowych wszczęto śledztwo w sprawie zawyżania kursu akcji Livedoor, a w poniedziałek prokuratura zdecydowała o aresztowaniu Horiego.

Seppuku menedżera

Komisja podejrzewa, że kurs papierów Livedoor ustalany był częściowo w wyniku nielegalnych spekulacji akcjami firmy w ramach różnych spółek grupy kapitałowej. Inne zarzuty dotyczą niezgodnych z prawem przejęć firm stosowanych przez Livedoor (m.in. firmy kredytowej Royal Shinpan, internetowego biura matrymonialnego Cueznet Co., wydawnictwa Money Life i kilku kolejnych). Skomplikowane machinacje oparte na wymianach i podziałach akcji oraz żonglowaniu papierami wartościowymi w obrębie grupy służyły najpierw pozyskaniu od inwestorów gotówki, potem ukrywaniu miliardowych strat giganta. Policja podejrzewa, że specjalnie korygowano również księgi i audyty wykonywane przez firmę Koyo & Co tak, by do inwestorów trafiały optymistyczne raporty.

Po relacjach dziennikarskich porównujących Livedoor do słynnego amerykańskiego Enronu giełda tokijska, druga co do wielkości na świecie, odnotowała dotkliwe spadki. W połowie zeszłego tygodnia panika akcjonariuszy Livedoor i nawał składanych przez internet zleceń sprzedaży akcji firmy spowodowały zawieszenie się giełdowego systemu komputerowego. Sesję trzeba było zakończyć 20 minut przed godziną zamknięcia - rzecz w Tokio bez precedensu. Od wybuchu afery wartość giełdowa grupy Livedoor wynosząca wcześniej około 6 mld dolarów spadła o blisko dwie trzecie.

Ale naprawdę ponuro zrobiło się w nocy ze środy na czwartek. 38-letni Hideaki Noguchi, wiceprezes japońskiej firmy finansowej H.S. Securities zamieszanej w skandal wokół Livedooru został znaleziony martwy w jednym z hoteli w Naha. Noguchi był niegdyś szefem Livedooru, brał udział we wprowadzeniu firmy na giełdę. Kontrolowana przez H.S. Securities spółka maklerska Japan M&A Management uczestniczyła w prowadzonych przez Livedoor przejęciach. Gdy brudy zaczęły wypływać na wierzch, Noguchi popełnił samobójstwo, podcinając sobie żyły. Tak przynajmniej oceniła tę sytuację policja.

Zdradzony przez e-mail

W trakcie śledztwa przeszukano budynek firmy i mieszkanie Horiego. Trwa analiza ponad 100 tys. e-maili pracowników i odzyskiwanie danych usuniętych z firmowych twardych dysków. W ubiegłym tygodniu przesłuchano członków zarządu Livedoor.

Jeden z nich, Ryoji Miyauchi, zaprzeczył, jakoby Horie miał cokolwiek wspólnego z nielegalnymi praktykami. Winę wziął na siebie, zaznaczając, że nie był świadom łamania prawa. Sam szef Livedoor przez cały tydzień nie opuszczał firmy, chciał być obecny przy przeszukiwaniu. Na specjalnie zwołanej konferencji prasowej przeprosił akcjonariuszy za wszystkie kłopoty, zaznaczając, że nie zamierza rezygnować z funkcji. Zapewnił, iż całą sprawę z czasem wyjaśni, sama firma zaś działa normalnie i nie ma kłopotów. - Nie pamiętam, bym brał udział w jakichś niezgodnych z prawem machinacjach. Media nie mają podstaw do oskarżeń - napisał w swym blogu w poniedziałek rano przed przesłuchaniem. Wieczorem wraz z trzema innymi menedżerami został zatrzymany przez policję.

Podstawą decyzji o aresztowaniu stał się e-mail wysłany przez jednego z jego współpracowników, w którym sugeruje on taktykę przejęcia innej firmy niezgodną wprawdzie z prawem, ale dająca duży zysk i trudną do wykrycia. E-mail jasno mówi o tym, iż cała akcja została skonsultowana z Horiem. Pracownicy Livedoor są zaszokowani szybkością działania policji - zwykle takie sprawy ciągną się tygodniami. Jak mówi wielu - do upadku firmy przyczyniła się ogromna popularność jej szefa. Nie brak w Japonii i takich, którzy uważają śledztwo za wynik spisku uknutego przez licznych wrogów przedsiębiorcy.

Na pewno skandal związany z Livedoorem to szok dla drobnych inwestorów giełdowych, jak dotąd ufających sprawności i bezpieczeństwu japońskiego systemu giełdowo-finansowego. Sprawa, która zachwiała japońskim rynkiem papierów wartościowych, jest również nieprzyjemna dla rządzącej partii LDP. We wtorek w ogniu ostrej krytyki za poparcie Horiego w wyborach znalazł się sam premier Koizumi. - Start Horiego w wyborach i jego obecna sytuacja nie mają żadnych związków - tłumaczył się Koizumi w odpowiedzi na oskarżenia opozycji.

We wtorek rada nadzorcza Livedoor odwołała Horiego ze stanowiska szefa firmy. Zastąpił go inny menedżer, Kozo Hiramatsu. Mniej charyzmatyczny i blisko dwukrotnie starszy.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.