Wyznawcy religii Web 2.0

Tradycyjny internet idzie do lamusa - powtarzali uczestnicy konferencji ?Witamy Web 2.0 w Polsce? poświęconej nowym trendom w rozwoju sieci.

Ale o tym, jak pod sztandarami Web 2.0 robić biznes, mówiono niewiele

Konferencja zorganizowana w środę na warszawskiej giełdzie przez serwis BiznesNet i fundusz inwestycyjny MCI Management przyciągnęła tłumy ludzi z branży internetowej, inwestycyjnej i medialnej. Nic dziwnego - Web 2.0 to ostatnio najmodniejsze hasło w internecie, zdaniem wielu obserwatorów rewolucja w sieci. - Witamy wyznawców tej nowej religii - tak prowadzący Michał Faber z BiznesNetu rozpoczął imprezę, gdy "wyznawcy" zdołali się w końcu stłoczyć w sali.

O co chodzi? Web 2.0 to termin rozległy i trudny do zdefiniowania (na konferencji prawie nie próbowano tego robić), ale intuicyjnie dość łatwo wyczuwalny. W uproszczeniu - jest to trend w rozwoju internetu polegający na tym, że coraz większy udział w tworzeniu zasobów sieci mają jej zwykli użytkownicy. Pozwalają na to nowe technologie internetowe, ekspansja techniki cyfrowej, coraz lepszy sprzęt komputerowy i rosnąca dostępność internetu.

- Osiem lat temu korzystanie z internetu przypominało oglądanie telewizji. Dziś internauci mają głos - mówił Michał Kowalik, analityk rynkowy Intela.

- We are the Web - wtórował mu Zbigniew Braniecki z firmy Flock przybyły na konferencję z samej Doliny Krzemowej, czyli matecznika Web 2.0. - Mała oligarchiczna grupa portali koncentrujących władzę i ruch w sieci to przeszłość - mówił.

Idealny internauta epoki Web 2.0 redaguje Wikipedię, pokazuje światu swoje zdjęcia w serwisie Flickr.com i swoje filmy w serwisie YouTube.com, wkleja w serwisie Digg.com linki do interesujących treści znalezionych w sieci, pisze swojego bloga, a najciekawszych rzeczy w blogach innych osób poszukuje za pomocą wyszukiwarki Technorati.com. Do tego uczestniczy w internetowych społecznościach budowanych wokół serwisu MySpace.com (ten, kto woli obsługę polskojęzyczną, łatwo znajdzie nadwiślańskie klony wszystkich tych amerykańskich produktów).

Wymienione nazwy to tylko flagowe przykłady serwisów nurtu Web 2.0, które, choć w większości powstały niedawno, cieszą się szybko rosnącą popularnością. Podobnych przedsięwzięć działa znacznie więcej, a ich twórcy nerwowo licytują się, "kto jest bardziej Web 2.0". Tradycyjne portale internetowe, które jeszcze niedawno przypisywały sobie dumne miano "nowych mediów", na konferencji określano raczej pobłażliwie jako przerośnięte twory jeszcze z epoki internetowej bańki mydlanej (czyli z czasów boomu i krachu e-biznesu w latach 1999-2000). Rozszyfrowując ten eufemizm jako dinozaury.

Charakterystyczną cechą trendu Web 2.0 jest bowiem także to, że to de facto sami internauci decydują, jakie materiały zasługują w sieci na wyróżnienie serwisy działają zwykle tak, że najpoczytniejsze treści automatycznie wybijają się w nich na pierwszy plan. Redaktorzy portali, arbitralnie decydujący, jakie artykuły należy umieścić na głównej stronie swojego serwisu, to skansen (bardziej passe są może jedynie dziennikarze brutalnie wypierani z obiegu przez blogerów, czyli dziennikarzy obywatelskich). Na duże uznanie świata Web 2.0 zasługuje natomiast tzw. agregacja treści, czyli gromadzenie na swojej witrynie odnośników do interesujących materiałów wytworzonych i opublikowanych przez innych.

Czy Web 2.0, zmieniając rynek internetowy, otwiera jednocześnie przed nim nowe możliwości biznesowe? Zdaniem Bogdana Wiśniewskiego z funduszu MCI Management pieniądze mogą kryć się np. w rozmaitych usługach typowych dla Web 2.0, ale adresowanych do firm, które chętniej niż zwykli internauci płaciłyby za ich subskrypcję. Reszta pomysłów - opłaty ze wersje rozszerzone (premium) niektórych usług, e-reklama - to wszystko model, który nie różni się znacząco od tradycyjnego biznesu internetowego.

- Generalnie nowe serwisy Web 2.0 konkurują o te same źródła przychodów co gracze z czasów bańki internetowej, którzy z kolei teraz usprawniają swoje witryny, próbując nadgonić nowe trendy - mówił Wiśniewski.

O tym, jaki nowe serwisy mają patent na zarabianie w sieci (pomińmy ewentualną sprzedaż serwisu bogatemu naiwnemu inwestorowi), mówiono niestety na konferencji mało. Zapewniano się jedynie nawzajem, że Web 2.0 to nie jest żaden marketingowy humbug pompujący nową inwestycyjną bańkę mydlaną, jak potrafią czasem sugerować złośliwi.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.