Electronic Frontier Foundation złożyła w czwartek pozew przeciwko brytyjskiej firmie Explorologist Ltd. za skasowanie z serwisu YouTube filmu, który do niej nie należał. Właścicielem firmy jest Uri Geller - słynny w latach siedemdziesiątych iluzjonista, który twierdzi, że posiada zdolności paranormalne. Zdobył majątek dzięki wyginaniu łyżeczek za pomocą - jak twierdzi - siły woli. Ten gwiazdor sprzed lat jest jednak przez wielu uważany za oszusta.
Uri Geller początkowo pracował jako iluzjonista (i ponoć nie szło mu najlepiej). U progu swojej światowej kariery, wcale się do zawodu nie przyznawał. Magnetyzował publiczność pokazami niezwykłych umiejętności twierdząc, że to dowód na istnienie sił tajemnych. Nie wszyscy w to uwierzyli, a wielu iluzjonistów udowadniało przed kamerami, że paranormalne moce nie są potrzebne to tego, co pokazuje młodzieniec z Izraela.
James Randi , napisał o nim książkę i zbudował na tym własną karierę pogromcy szarlatanów. W 1973 gospodarz programu "The Tonight Show" skonsultował się z Randim. - Miałem uniemożliwić Gellerowi stosowanie iluzjonistycznych sztuczek i trików - opowiada. - I zrobiłem to skutecznie. Geller tłumaczył się, że miał zły dzień.
Chwile słabości zdarzały się Gellerowi częściej - na przykład w austriackiej telewizji, gdy zaproszony razem z nim był akurat Stanisław Lem .
- Siedział w studiu podczas nagrania tuż koło mnie i miał wyginać wzrokiem widelce - opowiadał ze śmiechem pisarz.
- Potem skarżył się, że emanuję jakąś paraliżującą energią i dlatego nie może nic zrobić. Dla rekompensaty wyciągnął więc z teczki książkę, w której były opisane jego wcześniejsze dokonania. Więc ja mu na to: "Co pan nam tu pokazujesz w książce, na stole leży widelec, to go pan zegnij". Próbował, ale jakoś nie mógł - wspominał Lem.
Sceptycy robili co mogli, ale Geller jest dziś milionerem (podobnie jak i Randi) i najwyraźniej uznał, że internetowe serwisy stanowią zbyt duże zagrożenie dla jego reputacji. Na YouTube można obejrzeć zarówno udane pokazy Gellera, jak i te nieudane. Armie nieugiętych demaskatorów wciąż publikują w sieci nowe materiały mające udowodnić oszustwa Gellera.
Zobacz, jak zgina łyżeczki:
Interneuci tropią jego sztuczki:
Amerykańska ustawa regulująca prawa autorskie w internecie ( Digital Millernium Copyright Act ), na której wzorowana jest również odpowiednia dyrektywa UE, umożliwia autorowi materiałów opublikowanych bez jego zgody natychmiastowe ich usunięcie z sieci. Jeśli w serwisie YouTube ktoś umieści film, do którego nie ma praw, jego autor może zażądać natychmiastowego usunięcia tego pliku. Krytycy ustawy uważają ten i podobne przepisy za początek cenzury w internecie.
Serwisy dopiero po usunięciu materiału sprawdzają, czy żądanie było uzasadnione. Bardzo szybko pojawili się ludzie, którzy nadużywają tego prawa do walki z niewygodnymi dla siebie materiałami. Tak samo zrobił i Geller - stwierdził w piśmie do YouTube, że to on ma prawa do utworu "James Randi exposes Uri Geller and Peter Popoff", więc domaga się usunięcia go z serwisu.
I film został usunięty. A że zamieścił w sieci Brian Sapient, jego konto w serwisie zostało zablokowane w wyniku zgłoszenia Gellera i wszystkie opublikowane tam filmy zniknęły z sieci.
Sęk w tym, że na filmie James Randi opowiada, jak zdemaskował Gellera i innego cudotwórcę. Zawiera fragmenty występów izraelskiego magika - z 14 minut filmu 3 sekundy rzeczywiście są własnością firmy Explorologist Ltd.
Ale to nie jest podstawa do usuwania materiału z sieci. Amerykańskie prawo mówi, że domagać się tego może wyłącznie ktoś, kto działa z upoważnienia autorów całego utworu. W przeciwnym razie, wnioskodawcy grozi kara.
Materiał wrócił więc na swoje miejsce i można go nadal oglądać:
- Obserwujemy ostatnio wysyp ludzi nadużywających ustawę DMCA - narzeka prawnik EFF Jason Schultz. - To próby stłumienia uzasadnionej krytyki i internetowych komentarzy.
Fundacja jest amerykańską organizacją pozarządową stojącą na straży wolności obywatelskich w internecie (i wszędzie tam, gdzie w grę wchodzi elektronika). Dlatego ostatnio zajmuje się tropieniem i piętnowaniem tego rodzaju ataków na wolność słowa. Jej prawnicy występują w imieniu pojedynczych webmasterów lub użytkowników, których niesłusznie oskarżono o złamanie praw autorskich.
W marcu EFF pozwała korporację Viacom za to, że ta usunęła z YouTube parodię pewnego programu. Sam program należy rzeczywiście do stacji Comedy Central, która jest własnością Viacomu. Ale twórcza przeróbka tego materiału jest już odrębnym utworem. I firma niesłusznie rościła sobie do niej prawa, chociaż zapewne parodia była dla jej wizerunku niewygodna. Viacom zgłosił w serwisie YouTube aż sto tysięcy filmów do skasowania. Wśród organizacji tuszujących swój wizerunek w ten sam sposób jest także firma FedEx i Kościół Scjentologiczny.
Uri Geller to podobny przypadek. Amerykańska fundacja będzie kruszyć kopie ze znanym magikiem. I ma nadzieję udowodnić mu przynajmniej to jedno - internetowe - oszustwo. Ku przestrodze innym, niekoniecznie tak bogatym jak Geller i Viacom.
- Miejmy nadzieję, że Geller w szalonym akcie zemsty nie pognie łyżeczek siłą swojego umysłu w siedzibie EFF - żartuje Cory Doctorow na łamach boingboing.net.