YouTube wchodzi w buty stacji TV

Magdalena WierzchowskaMagdalena Wierzchowska
opublikowano: 2012-12-09 08:00

Tego ruchu obawiały się telekomy, nadawcy telewizyjni i kablówki. Musimy inwestować, by się zmierzyć z YouTube – mówią w branży

Teraz i ty możesz stać się sławny. Wystarczy kamera, pomysł, trochę wolnego czasu i możesz uruchomić program na YouTube. Gwiazdy YouTube’a świecą zarówno w Kotlet.TV, modowym szusz1313 i muzycznym ProstoTV. Ale amerykański gigant idzie dalej — wyciąga rękę do artystów na co dzień zajmujących się produkcją telewizyjną. Zajmuje się tym Maciej Sojka, były szef TVN 24 i platformy cyfrowej „n”.

Fot. Bloomberg
Fot. Bloomberg
None
None

— Do tej pory stosunkowo niewielu twórcom udawało się dostać do telewizji, bo produkcja programów była dość droga. YouTube znacząco obniża koszty. Niskie bariery wejścia to jeden z czynników, które przyciągają do nas także partnerów spośród twórców telewizyjnych — mówi Maciej Sojka.

Amerykańska zaraza

Amerykański YouTube rok temu ogłosił, że przeznaczy 100 mln USD na własne kanały tematyczne. Ten ruch zbliża go do stacji telewizyjnej czy operatora sieci kablowej. Tak samo postępują inni dostawcy wideo online jak Netfliks czy Hulu. Należący do Google’a YouTube na razie nie zawojował rodzimego rynku, ale chce tym pomysłem zarazić twórców z krajów Europy. Tego obawiają się telekomy, stacjetelewizyjne i operatorzy kablowi. Mogą odebrać im chleb.

— Google czy Netflix stanowią zagrożenie dla operatorów sieci kablowych. Te firmy mają ogromne pieniądze na rozwój usług telewizyjnych i za kilka lat klienci mogą odpłynąć od nas. Musimy inwestować, by móc się z nimi zmierzyć — mówi Simon Boyd, prezes UPC Polska.

— Za pięć lat ludzie będą oglądać materiały głównie w internecie — na laptopie, smartfonach i tabletach. Już nie będziemy musieli kupować abonamentu z 30 programami od operatora kablowego, ale wystarczy nam kilka wybranych. Będzie temu towarzyszyła zmiana programowa — widz będzie chciał mieć wybór „z karty”, dostosowany do jego preferencji i potrzeb. Jeśli dotychczasowi właściciele kontentu nie dostosują się do tych zmian, przyjdzie ktoś inny, zrobi to samo co oni teraz, tylko taniej i lepiej — mówi Łukasz Wejchert, wieloletni prezes Onetu, założyciel spółki Dirlango, inwestującej w start-upy.

Powolny start

Na razie są to trudne początki. YouTube trudno namówić do współpracy nadawców, takich jak TVN czy Polsat, którzy wolą korzystać z własnych platform internetowych. Producenci telewizyjni, z którymi rozmawialiśmy, kręcą nosem.

— Jesteśmy zainteresowani, by robić filmy fabularne. Dla profesjonalnego twórcy najważniejsza i najbardziej prestiżowa jest dystrybucja kinowa, potem telewizja, a dopiero na końcu internet — tłumaczy Sebastian Buttny, prezes Stowarzyszenia Film 1,2 reprezentującego młodych filmowców. I oczywiście chodzi też o pieniądze. Według Interactive Advertising Bureau wartość całego rynku reklamy online (bez YouTube) wyniosła w pierwszym półroczu 2012 r. prawie 27 mln zł. To niewiele w porównaniu z telewizją. Jak podaje Starlink, reklama w stacjach TV była warta w tym samym okresie 1,9 mld zł.

— YouTube ma olbrzymią siłę oddziaływania i potencjał. Na razie koszty produkcji są zbyt wysokie, by je pokryć z reklam. Dlatego emitowane w YouTube materiały są ograniczone do prostych produkcji, robionych małym nakładem sił. Ale to dopiero początek drogi, zwłaszcza że istnieje możliwość dystrybucji za granicami Polski — mówi Karol Wasilka z Koła Młodych przy Stowarzyszeniu Filmowców Polskich.

— Tradycyjną telewizję ogląda 30 mln Polaków, YouTube — już prawie połowa tej liczby. Podczas gdy telewizję oglądają w 50 proc. osoby powyżej 50. roku życia, z YouTube korzysta przede wszystkim grupa poniżej 45 lat, która jest atrakcyjna dla reklamodawców — mówi Tomasz Czudowski, odpowiedzialny za produkty reklamowe w YouTube.