Najlepszy informatyk wśród cukierników

Karol JedlińskiKarol Jedliński
opublikowano: 2012-11-05 15:51

iPhone, nowy komputer, a za plecami pamiątki z przedwojennej cukierni i skoroszyty z historią firmy. Prof. Andrzej Blikle to najlepszy informatyk wśród cukierników i najlepszy cukiernik wśród speców od IT.

Od kilku lat prof. Andrzej Blikle nie zarządza bezpośrednio cukierniczym biznesem. Co nie znaczy, że osiadł na laurach. Wykłada na uczelni, udziela się w kilku stowarzyszeniach, zasiada w radach nadzorczych.

Gabinet? Od zawsze był w domu. Bo skoro profesor należy do pokolenia Bliklów, którzy przedwojenne czasy pamiętają z opowiadań przodków, to wyjścia nie ma. Imponujący kantor przy Nowym Świecie, w którym zasiadał jego ojciec i gdzie urodził się Andrzej Blikle, zmiotła wojenna zawierucha.

— To, że pracuję w domu, nie oznacza, że nie mam prywatności. Domownicy wiedzą, że jeśli jestem w swoim gabinecie, to lepiej mi nie przeszkadzać — tłumaczy senior cukierniczego rodu.

NRD z Bordeaux

Rozmawiamy na piętrze okazałej przedwojennej willi na Żoliborzu Oficerskim, którą prof. Blikle kupił w połowie lat 70. Ale wprowadził się do niej dopiero w 1990 r., wcześniej szukał mieszkań zastępczych dla lokatorów, a później gruntownie remontował dom. Swój 35-metrowy gabinet urządził 20 lat temu i od tego czasu zmieniło się w nim niewiele. Co kilka lat pojawia się nowy komputer, co parę dni na półki trafia kolejna książka, ale metalowe szafki kupione w NRD trzymają fason od dziesięcioleci.

— W zaprzyjaźnionym warsztacie pomalowano mi je na kolor volvo blue — nie kryje dumy profesor. Obok szafek zabytkowy sekretarzyk, ponoć część niegdysiejszego wyposażenia zamku rodziny von Krockow nieopodal Pucka. Na biurku ekran podłączony do laptopa. Pączków brak. W końcu prof. Blikle to nie tylko rzemieślnik, ale też specjalista od informatyki i zarządzania. A dookoła i tak dominują setki książek: słowniki, encyklopedie, literatura klasyczna, segregatory z historią firmy, wreszcie nagrody, medale i odznaczenia, także należące do jego ojca. Wśród książek pusta butelka po winie. To Chateau Gillet, niedrogie, ale całkiem efektowne wino bordoskie.

— Jestem smakoszem tego typu trunków. Butelka stoi, bo czeka na opisanie, żebym na przyszłość wiedział, co warte jest to wino — tłumaczy Andrzej Blikle.

Fajki i lody

To, na co należy liczyć, wpraszając się do gabinetu cukiernika z tytułem profesora, jest dyskretnie ukryte. Pamiątki rodzinne, zdjęcia (m.in. autorstwa fotografika Benedykta Dorysa) i inne przedmioty z minionej epoki stoją skromnie na półkach. Wyeksponowane są jedynie kolorowe portrety państwa Blikle pędzla Andrzeja Fogtta i gigantyczna, ponadmetrowa fajka licząca sobie 100 lat z okładem.

— Kupiłem ją na starociach kilkadziesiąt lat temu. Na cybuchu podpisali się pruscy oficerowie z książęcego pułku. Zafundowali sobie takie fajki na zakończenie służby — tłumaczy gospodarz. Tylko dlaczego fajka jest tak monstrualnie długa?

— Podawano ją rano razem z kawą. Oficer leżał w łóżku i pykał fajkę, stojącą na trójnóżku. Całość przynosiła służąca — wyjaśnia Andrzej Blikle.

Platerów, na których przed wojną podawano desery, ocalało ledwie kilka. Wyciągnięte z pogorzeliska smukłe, metalowe naczynia przypominają, że niegdyś nawet zwykłe wyjście na lody miało wyjątkowo wytworną oprawę.

PUDEŁKO NIEZGODY

Mało kto wie, że rodzina Bliklów w początkach XX wieku próbowała sił w przemysłowej odmianie cukiernictwa. W 1917 r. cukiernicy warszawscy, a wśród nich Antoni Wiesław Blikle, nabyli założoną w 1885 r. Fabrykę Czekolady Kakao i Cukrów. Pod koniec lat dwudziestych przedsiębiorstwo to, wówczas pod nazwą Cukiernicy Warszawscy Blikle, Zawistowski, Górscy i Spółka, przestało istnieć wskutek nieporozumień między wspólnikami. Pozostało po nim m.in. opakowanie po cukierkach z rozanieloną gęsiareczką.